Etykiety

C# (4) Disclaimer (2) Druk 3D (1) Komputery (10) O blogu (5) Opowiadanie (4) Osobiste (25) Polityka (22) Post odzyskany (36) Programowanie (4) Spostrzeżenia (41) wazektomia (1)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Spostrzeżenia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Spostrzeżenia. Pokaż wszystkie posty

21 listopada 2023

„Obrażać też trzeba umieć!”

W zasadzie ten jeden cytat wystarczyłby za cały wpis. Nie wiem, czy w tym ukopanym kraju uchował się jeszcze ktokolwiek powyżej 25 roku życia, kto tego nie słyszał. Dlatego ja nie o tym. No dobra – nie całkiem o tym.

 

Tak, tak Hołownia błysnął na otwarciu tego całego cyrku, pisuary w odwrocie, ale mimo wszystko ciągle odczuwam pewien niepokój – to nie pójdzie tak znowu łatwo. Pislamiści nie rozumieją demokracji i nie rozumieją, że powinni grzecznie oddać władzę w momencie, gdy de facto utracili mandat społeczny do jej sprawowania. Miliony ludzi pokazały im gigantycznego fucka, czy jak kto woli gest Lichockiej, ale oni uparcie wierzą w wykreowaną przez siebie rzeczywistość. Jak bardzo są do niej przywiązani, to trochę inna kwestia – na pewno niektórzy, tacy jak zero, czy jarozbaw bardziej, inni, tacy jak „agent Tomek” znacznie mniej i szybko łapią w żagle pierwszy wiatr zmian, żeby nie porwał ich huragan. Kontynuując meteorologiczną analogię – niektórzy już dawno zaczęli budować sobie schrony przeciwburzowe, inni właśnie zaczęli, sporo jeszcze nie rozumie, że będzie ich potrzebować. Trwa „betonowanie” stanowisk, niszczenie dokumentów i wyrzucanie pieniędzy do przychylnych przemijającej władzy fundacji – czasem są to fundacje z tradycjami, a czasem firmy założone na kolanie przez krewnych i znajomych królika. Burdel po tych rządach politycy będą sprzątać latami (nie jestem tak optymistyczny jak Donald – 400 dni tu nie wystarczy), a długi spłacać będziemy przez dekady. Wścieknę się natomiast, jeśli nie uda się postawić przed trybunałem stanu albo jakoś inaczej ukarać: Sasina, zero, dudriana vel długopisa, maciarenkę, jaszczembia, Szumowskiego choć wątpię, czy uda się jarkacza vel szeregowy poseł, ale kiedy mi wygodnie to premier, albo wicepremier (skubany nieźle się zabezpieczył, chociaż sprawa Srebrnej może mu dać po łapkach).

 

Dudrian w zasadzie może czuć się bezpieczny, bo potrzeba 374 z 560 głosów Zgromadzenia Narodowego (nie ma na to w tej chwili szans). Z kolei do postawienia przed Trybunałem Stanu byłych ministrów, koalicji brakuje 28 głosów (zakładam, że konfa się nie liczy, bo oni tam są nieobliczalni). Z jednej strony bardzo chciałbym zobaczyć jak zero mina rzednie, ale z drugiej nie chciałbym, żeby te 28 głosów zostało „kupionych” – nie oszukuję się jednak, część na pewno będzie.

 

Tak czy siak obecnie przyszłość wygląda nieco mniej ponuro niż wcześniej.

 

P.S. Ciekawe jak długo Hołownia utrzyma fason.

 

10 marca 2023

“Kosmos: ostateczna granica.”

“Oto podróże statku kosmicznego <<Enterprise>>. Kontynuuje on misję badania dziwnych nowych światów. Wyszukiwania nowego życia i cywilizacji. Odważnie podąża tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek.”


Trekkies zapewne już na pierwszy rzut oka wiedzą, że cytat ten pochodzi z czołówki serialu “Star Trek: Następne Pokolenie” i najlepiej w głowie odczytuje się głosem sir Patricka Stewarda. Sam osobiście nie uważam się za hardcorowego trekkie, choć fanem Star Treka już zdecydowanie jestem. Dlaczego nie jestem trekkie? Bo śmiem twierdzić, że Star Trek miał lepsze i gorsze serie. No dobra, to powiedzą wam wszyscy, moje upodobania są jednak nieco inne niż większości.


Dobra, ale od początku. Darujemy sobie jednak opis czy, w ogóle ten ST jest - jeśli ktoś nie wie (są tacy?) to od tego jest Wikipedia. Nie mniej jednak na początku był TOS (The Original Series - choć tak naprawdę ten podtytuł dodano sporo później) - to ten z kapitanem Kirkiem i Spockiem (niektórzy pamiętają jeszcze doktora McCoya). Rany jakie to jest gówno - estetyka rodem z lat 60-tych i to jeszcze niskobudżetowa. Nie wiem jakim cudem to było w stanie odpalić to wszystko co nastąpiło potem…


Potem zaś było znacznie lepiej - końcówka lat 80-tych i początek następnej dekady to ST: The Next Generation - nie będzie chyba tajemnicą, że ten jest moim ulubionym, bo w końcu  z niego pochodzi cytat na otwarcie. Miał oczywiście lepsze i gorsze odcinki - nawet całe sezony, ale gdy kręcisz 7 sezonów po 26 odcinków (policzyłem za was - to 182 odcinki) to ciężko zawsze trzymać poziom. Wyznaczył swoisty standard dla dwóch następnych seriali, czyli ST: Deep Space Nine (ST:DS9) i ST: Voyager (ST:VOY).


Najpierw popastwię się nad pierwszym z nich. Wśród trekkies uchodzi on za arcydzieło, dla mnie to w zasadzie pomyłka. Dla mniej oblatanych w języku Szekspira - “star trek” to “gwiezdna wędrówka”, z kolei “deep space” to zbiorcza nazwa stacji kosmicznych należących do Zjednoczonej Federacji Planet (czyli organizacji dla której te wszystkie statki kosmiczne w ogóle latają). Czyli mamy podróże kosmiczne niejako wokół komina. Ponieważ to było już z samego swojego założenia koszmarnie nudne serial skupiał się nie na eksploracji, a na politycznych intrygach i wojnie z kosmitami. Było to w zasadzie kosmiczne wypaczenie idei martwego już wtedy twórcy całego tego latającego cyrku Gene’a Roddenberry’ego (miał on swoje za uszami, ale założeń tego pomysłu bronił jak niepodległości).


Dobra, koniec końców pojawił się następca - wspomniany wcześniej Voyager. Tutaj nastąpiło przegięcie pały w drugą stronę - wykopano tytułowy statek na drugi koniec galaktyki i kazano mu wrócić do domu. W ten sposób dostaliśmy bardzo niewiele polityki i mnóstwo odkrywania. W moim osobistym rankingu jest lepszy niż DS9, ale słabszy niż TNG. Na fali popularności tych trzech seriali postanowiono iść za ciosem i nakręcić prequel wszystkich tych serii (jeśli jest coś gorszego na tym świecie niż sequel, to jest to właśnie prequel). Tak powstał Enterprise, przemianowany potem na Star Trek: Enterprise (tak, na początku nie miał Star Trek w nazwie). Dodatkowo był jedynym z serii, który otrzymał czołówkę z piosenką, dzięki czemu długi czas mógł chwalić się najgorszą czołówką w serii. Niestety ST:E nie przyciągnął widowni i poprzez swoją prequelowatość sam wpędził się w trochę kłopotów i koniec końców został zakończony po zaledwie 4 sezonach. Jeśli wziąć pod uwagę, że każdy poprzedni serial tej franczyzy (nie licząc gównianego TOSa) zaliczał 7 sezonów, a i filmy pełnometrażowe z załogą znaną z TNG nie radziły sobie najlepiej postanowiono wszystko poprawić zamknąć ten interes aż sprawa nieco nie przyschnie. Projekt został na kilka lat zawieszony w próżni.


Jakieś dziesięć, może więcej lat później Star Trek powrócił do żywych z kolejnym prequelem - może już nie tak odważnym jak ST:E, bo nie dział się 100 czy 200 a ledwie 10 lat przed TOSem, można więc było spokojnie czerpać garściami z uniwersum niespecjalnie przejmując się ograniczeniami. Pierwszy sezon wgniatał w fotel. Drugiego nie szło oglądać. Trzeci był jakimś tam odbiciem, czwarty zobaczyłem do połowy i piątego (ostatniego) nie zamierzam oglądać wcale. Zarąbisty pomysł rozmieniony na drobne, a główna bohaterka jest tak wnerwiająca, że nie mogę na nią patrzeć.


Gdzieś w okolicach końcówki pierwszego sezonu DISCO czy początku drugiego gruchnęła wieść - zamiast znęcać się nad kolejnymi prequelami będą dwa sequele - animowany Star Trek: Lower Decks i kontynuacja ST:TNG zwana dla niepoznaki ST:Picard (nie od nazwy statku, a od kapitana Enterprise z TNG). Lower Decks to petarda. Każdy odcinek jest jednocześnie zabawny i jest kopalnią odniesień do pozostałych seriali. Nie było chyba odcinka, który mógłbym uznać za jednoznacznie zły (jeden czy dwa poniżej średniej, ale panie - co to za średnia!). ST:Picard to z kolei największy zawód. TNG przedstawiało ludzkość po przemianach, dzięki którym mogliśmy podziwiać nieomalże utopię. DS9 poważnie nadwyrężyło ten piękny obraz, ale że działo się na obrzeżach terytorium Federacji można było przymknąć na to oko. ST: Picard to dystopia. To nie jest tylko wywrócenie stolika, to jest wywrócenie, połamanie, podpalenie i wyrzucenie przez okno tego biednego mebla. Dobra, jakoś człowiek przebolał ten pierwszy sezon, gdzie jego marzenia zostały dość poważnie zmasakrowane. Drugi sezon to (kontynuując tradycje DISCO) dno i metr mułu. Człowiek musiał się w zasadzie zmuszać do oglądania (bycie fanem wymaga poświęceń). Potem nadszedł (i w zasadzie ciągle trwa) sezon trzeci, ale mimo iż naprawiono w nim wiele błędów dwóch poprzednich sezonów, to ciągle jest dystopijny. Kurwa - jakbym chciał dystopię to bym sobie odpalił dowolny inny film/serial SF. Nie mniej jednak dwa sezony im zajęło by skapnąć się prawie nakręcić kontynuację. Gdyby to co oglądam w trzecim (na szczęście ostatnim) sezonie było w pierwszym jeszcze mógłbym na to przymknąć oko, ale teraz… no cóż - nie jest tak źle jak z DISCO, ale nie oglądam tego dla przyjemności, a raczej z obowiązku. Wspomniany DISCO miał jednak jeszcze jedną zaletę i jedną potencjalną zaletę - obie są spin-offami.


Pod koniec drugiego sezonu DISCO dowiedzieliśmy się, że odwiedzający przez cały sezon tytułowy statek kapitan Pike doczeka się własnego serialu i to na pokładzie ważnego dla serii statku - Enterprise. Drugim spin-offem mają być przygody… no kurde sam nie wiem jak to streścić w kilku słowach - dość powiedzieć, że baby, która ma jaja ze stali (na szczęście tylko metaforyczne) i ma dołączyć do sekcji 31 - tajnej organizacji wywiadowczej Federacji. Serial, do którego trafił kapitan Pike nazywa się Star Trek: Strange New Worlds i urywa dupę (w pozytywnym sensie). To jest naprawdę przyjemne widowisko i spokojnie polecam każdemu - nawet tym, którzy nie mają zielonego (niczym krew Volkanina) pojęcia o czym ja w ogóle piszę. Wyszło też, że franczyza tworzy wspaniałe seriale, gdy każdy odcinek jest osobną historią i kiepskie, gdy historia rozciąga się na cały sezon. SNW trzyma się tradycji dobrego ST.


Franczyza urodziła też jeszcze jedną serię przeznaczoną dla nieco młodszych odbiorców - ST:Prodigy. Nie mam o niej zdania, bo widziałem zaledwie jeden odcinek. Nie wciągnął mnie, ale nie dlatego, że był zły, tylko że nie był dla mnie (jeśli wiecie co mam na myśli).


Z tego wszystkiego prawie już zapomniałem o czym mam swój ból dupy - otóż przede wszystkim o zawód jakim stało się DISCO po pierwszym sezonie i którym był ST:Picard od samego początku. Już myślałem, że to moja wina, że po prostu skostniałem umysłowo i trzymam się uparcie nostalgii, ale kurde nie - ST:LD i ST:SNW naprawdę przyjemnie się ogląda. Owszem - trzymają się starych zasad typu planeta/obcy tygodnia i pod koniec odcinka wszystko wraca do jakiej takiej normy. Nie mniej jednak w przeciwieństwie do swoich poprzedników z końcówki XX wieku postacie mają lepszą pamięć i traumy, ale też i fajne rzeczy potrafią pamiętać nawet przez kilka odcinków.


Ciekawe, czy kiedyś nakręcą crossover z Gwiezdnymi Wojnami…


P.S. Nie, raczej nie wracam na dłużej. Ten blog był, jest i zapewne pozostanie martwy. Nawet w czasach jego największej świetności wchodziły na niego może ze dwie osoby dziennie, z czego obie po to, żeby zostawić spamerski komentarz.


27 maja 2020

Ktoś jeszcze wierzy, że dudrian przegra?

Ja już niestety nie. Przejęcie stanowiska I prezesa Sądu Najwyższego przez osobę blisko związaną z pisami jest tego dowodem. Widząc poczynania innych osób powołanych na różne stanowiska z ramienia tej partii dość łatwo jest wysnuć wniosek, że jeśli tylko dudrian przegra wybory, to będą one unieważnione. Oczywiście miło by było, gdybym się mylił, ale pis nie daje stanowisk za rzetelność i fachowość, tylko za lojalność.

Naprawdę kurewsko mnie smuci, że kierują nami ludzie, którzy aż tak głęboko w dupie mają wszystkie zasady które tylko im nie pasują i naprawdę nie wiem co, poza głębokimi niepokojami społecznymi mogłoby ich skłonić do zmiany postępowania (choć znając niechęć tych ludzi do grania fair pewnie skończyłoby się to wyprowadzeniem wojska na ulice). Nie rozumiem ludzi, którzy widząc ten ocean gówna ciągle na nich głosują. Nie rozumiem, jak widząc kompromitację po kompromitacji, jak widząc chamstwo, po chamstwie i kolejne działania wbrew prawu w imię bardzo twórczego jego interpretowania ludzie, są ciągle w tym kraju (i niestety poza jego granicami) ludzie którzy na nich głosują. Przecież to jest jakiś absurd.

I nawet teraz w czasie pandemii, gdzie chociaż jeden z ministrów tego śmiesznego rządu wydawał się być nawet do rzeczy, to wyszło, że najprawdopodobniej umożliwił spółkom należącym do jego rodziny i znajomych przygarnięcie grubych milionów z państwowej kasy. I w sytuacji tak poważnego konfliktu interesów pisiory twierdzą, że wszystko jest w porządku, ale jak Nowak nie wpisał do oświadczenia majątkowego drogiego zegarka i poleciał za to ze stanowiska to jeszcze na nim psy wieszali. Czy ten rząd składa się tylko z kłamców, partaczy i złodziei? Czy naprawdę nie ma tam nikogo przyzwoitego?

Chciałbym dożyć czasów, gdy oni wszyscy zostaną rozliczeni, ale mimo iż nie jestem specjalnie wiekowy szczerze wątpię by pisuary oddały władzę za mojego życia.

Bonus


Tym gościom relatywizowanie wszystkiego co się da tak bardzo weszło w krew, że zdejmują obostrzenia sanitarne, mimo iż nie ma ku temu najmniejszych podstaw. Co z tego, że większość nowych przypadków jest na Śląsku, skoro Śląsk nie jest zamkniętą enklawą i można swobodnie podróżować tam i z powrotem? Ja rozumiem, że przez złodziejstwo i rozdawnictwo kasa państwa jest (jak zresztą zwykle) pusta no ale mogli chociaż poczekać aż epidemia wejdzie w fazę zniżkową, bo jak nic pod koniec lipca będziemy mieli tutaj drugie uderzenie tej cholery, a przez to, że wszyscy już dawno wyprztykali się z forsy ekonomicznie nikt w tym kraju nie da sobie z tym rady. Ja rozumiem, że to nie oni doprowadzili do tego, że służba zdrowia w tym kraju położyła łeb na katowskim pieńku, ale to oni ruszyli z toporem, aby ją ostatecznie wykończyć swoim zaniedbaniem i brakiem elementarnego szacunku należnego drugiej osobie. Nie wykorzystali okresu bezprecedensowej prosperity jaką tu mieliśmy na zbudowanie finansowej poduszki na czas kryzysu (o którym wszyscy wiedzieli, że prędzej, czy później nadejdzie, nie wiadomo tylko było jak duży i skąd), tylko wszystko rozkradli albo rozdali aby kupić sobie głosy gorzej kojarzących wyborców, którzy wierzą, że rząd ma pieniądze z powietrza.

I tak kurwa PO była lepsza, SLD było lepsze za obu swych rzadów, nawet cholerna AWS była lepsza, choć każdemu z tych ugrupowań gdy były u władzy dużo brakowało do ideału. Wcześniejszych rządów przyznaję - nie pamiętam już tak dobrze (co nie znaczy, że wcale), bo zwyczajnie za młody byłem, żeby się interesować polityką. Nie mniej jednak takiej chujni jaką uprawiają teraz nie mieliśmy tu od 89 roku i co do tego wątpliwości mi brak. No ale czego ja się spodziewam po konserwatystach w tym kraju, skoro oni chcą powrotu do czasów sprzed III RP, a przed III RP był PRL…

P.S. I chuj, a ja i tak będę nosił maseczkę. A jak tylko będzie w Polsce szczepionka to ustawiam się razem z rodziną na początku kolejki, bo kurwa tak.

4 maja 2020

Jestem wkurwiony.

Odczuwam niewątpliwą złość na wirusa, który wywrócił życie moje i mojej rodziny do góry nogami. Podejrzewam zresztą, że w podobnej sytuacji jest w dniu dzisiejszym właściwie każdy, kto może pochwalić się nawet nie tyle IQ powyżej 75, ale po prostu umiejętnością samodzielnego myślenia (choć w przypadku dzikich zwierząt wszystko wskazuje na to, że ich życie zmieniło się na plus). No trudno - na to akurat wpływu nie mam, więc będę musiał się dostosować i tyle. Jako stary piwniczak dam radę! Co jednak wkurwia mnie nawet bardziej, to sytuacja polityczna w tej naszej śmiesznej dyktaturze z kartonu, oraz antyszczepionkowcy i foliarze, którzy wolą wierzyć w międzynarodowe spiski firm produkujących sprzęt 5G niż w to, że dystans społeczny i higiena mogą zmniejszyć skalę zachorowań. Zacznijmy więc od tych drugich.

Normalnie bractwo spod znaku antyszczepionkowców uważam za grupkę debili, którzy wolą wierzyć w międzynarodowe spiski, zamiast w osiągnięcia nauki (zresztą potwierdzone na wiele sposobów - w tym w badaniach zleconych przez samych antyszczepionkowców). Normalnie miałbym ich też głęboko w dupie, ale kilkoro osób, które mam (jeszcze) zapisane jako znajomych na pewnym portalu społecznościowym zaczęło nagle (jeszcze z taką pewną nieśmiałością) głosić tezy, że ewentualna szczepionka przeciwko SARS-CoV-2 nie powinna być obowiązkowa bo tak. Ja z kolei osobiście uważam, że właśnie przez takich debili jak oni powinna być obowiązkowa, bo inaczej w życiu tej zarazy nie wytępimy, a reagowanie na tą chorobę dopiero gdy pojawią się objawy może być spóźnione nawet o ponad dwa tygodnie, a przez te dwa tygodnie chory już zarazę roznosi. Uważam też, że niezgłoszenie się, lub swoich dzieci, do tego szczepienia powinno być karane takimi grzywnami, żeby nikt nie miał wątpliwości, że to nie są żarty, oraz przymusowym doprowadzeniem na inokulację. Więzienie, czy kula w łeb nie są w tym wypadku zalecane, bo to tylko spowodowałoby dodatkowe problemy i koszty. Temat może jeszcze kiedyś rozwinę, ale póki co tyle wystarczy. Przejdźmy do ostatniego mojego wkurwu.

To co odpierdziela Jarozbaw i jego ekipa to przekracza wszelkie granice absurdu. Wszyscy rozsądni ludzie patrząc na nich wiedzieli, że ta ekipa po prostu nie poradzi sobie z żadnym większym kryzysem, co zresztą uparcie udowadniają. Drugi raz trafiły im się rządy w czasie prosperity i drugi raz kompletnie pokpili sprawę i zamiast wykorzystać strumień płynących do budżetu złotówek do spłaty zobowiązań, a przede wszystkim do stworzenia sobie zapasów na czarną godzinę oni (również po raz drugi) postanowili uderzyć w demagogiczne nuty i wszystko przepierdolić. Po czym docisnęli śrubę, żeby zebrać jeszcze trochę kasy z narodu i to też przepierdolili. I po co? Po to, żeby umocnić i powiększyć swoją władzę. Dlatego teraz nie mogą wprowadzić żadnego z konstytucyjnych stanów nadzwyczajnych w obawie, że zginą pod nawałą wniosków o odszkodowania.

Co więcej - nie wiem, czy zwróciliście uwagę jaka ostra i zdecydowana była reakcja rządu już po wykryciu kilkunastu przypadków w Polsce - jakże daleka od beztroski Wielkiej Brytanii, Włoch czy Hiszpanii. Pomimo minimalnej liczby zachorowań od razu atomówka. Naprawdę zastanawiałem się, czy nie wyprowadzą wojska na ulice i nie każą ludziom siedzieć w domach pod groźbą kuli w łeb (tak jak ja pewnie pomyślało sporo osób - stąd zwiększony ruch w sklepach w pierwszych dniach obostrzeń). Wydaje się, że reakcja była zdecydowanie niewspółmierna do zagrożenia. Moje osobiste podejrzenie jest takie, że kaczyści dobrze wiedzieli, że służba zdrowia w naszym państwie z kartonu została przez nich po prostu zarżnięta. Odkąd pamiętam zawsze coś było w tej naszej służbie zdrowia nie tak, przeważnie jednak brakowało w niej pieniędzy. I to się kurwa nigdy nie zmienia, nieważne czy rząd ma kasę, czy nie - ten miał. Co więcej kilka już raz pokazał medykom soczystego faka, a teraz zachęca ich do wytężonej pracy za przysłowiowe bóg zapłać. Co więcej już przy tych kilkunastu - kilkudziesięciu przypadkach wychodził kompletny brak środków ochrony w szpitalach - pomimo tego, że od jakichś dwóch miesięcy spodziewaliśmy się, że zaraza może do nas dotrzeć, a od drugiej połowy lutego było to już w zasadzie wiadome nie mieliśmy żadnych istotnych zapasów. Gorzej - część masek pełnotwarzowych, które mogłyby chronić personel zostało sprzedanych za grosze, bo nikt nie zadbał o przedłużenie ich atestu. Jak można zamiast negocjować z producentem atestowanie ich po terminie (w końcu termin był przekroczony tylko o kilka miesięcy, co dla takiego sprzętu nie powinno być problemem) sprzedać je po prostu za śmieszne pieniądze? Przecież to jawna defraudacja i działanie na szkodę. Niestety nie ma w tym kraju na dzień dzisiejszy sądu, który by skazał winnego w tej aferze.

Nie jest tajemnicą, że kaczystom marzy się mieć w obu izbach parlamentu większość konstytucyjną. Mogliby wtedy wszelkie niewygodne dla nich zapisy po prostu sobie pozmieniać pod siebie - coś jak Orban na Węgrzech. Widać też, że obsadzenie sądów i prokuratur swoimi ludźmi miało na celu wyeliminować praktyczną możliwość pociągnięcia obecnej władzy do odpowiedzialności za de facto przestępstwa których regularnie się dopuszcza - jak choćby ostatnie z nich, czyli bezprawne przekazanie Poczcie Polskiej danych z rejestru PESEL, czy zakończenie śledztwa w sprawie ustawy o głosowaniu korespondencyjnym ledwie trzy godziny po jego rozpoczęciu.

Póki co nie widzę możliwości wyjścia z tego szamba. Opozycja jest słaba i rozdrobniona, na dodatek zaliczyła kilka bezsensownych wpadek kiedy to mieli szansę jeśli nie wygrać, to choćby opóźnić niekorzystne dla demokracji głosowania. W sprzeciw posłów Porozumienia dla odrzucenia senackich poprawek zwyczajnie nie wierzę - to brzmi zbyt pięknie, aby mogło być prawdziwe, a i ryzyko, że coś się nie uda jest bardzo wysokie.

P.S. My nie żyjemy w państwie z kartonu. My żyjemy w państwie z gówna!
P.S.2 Chyba jestem na nasłuchu jakichś służb, bo w chwili gdy naciskałem przycisk "aktualizuj" zresetował mi się komputer ;).

27 grudnia 2019

Wynurzenia po świętach

Dobra, były sobie święta i jak zwykle o tej porze można je spokojnie uznać za zakończone.

Bardziej mnie martwi chęć pisuarów do wprowadzenia ustawy kagańcowej, bo stąd już tylko niewielki krok, do zakazania krytyki jedynej i słusznej partii przez wszystkich obywateli tego państwa z dykty. JA pierdolę - naprawdę bardzo dziwne jest to, że ktoś jest w tym grajdołku w stanie jakoś funkcjonować. O normalności tego rozwiązania nawet nie chce się wspominać.

W tym kontekście szczególnie bolesny jest fakt olania głosowania w komisji przez polityków opozycji - nie po to was warchoły wybierałem, żebyście mi tu teraz nie robili wszystkiego co tylko jest fizycznie możliwe, aby powstrzymać jarozbawa i ta jego hałastrę przed robieniem tego rodzaju głupot. Dopiero ujebanie kończyny (tylko istotne, gdy rana jeszcze krwawi), terminalne stadium raka, albo coś tak przyziemnego jak śmierć zwalnia was w moich oczach z tego obowiązku.

Nie wiem jak oni to robią, że słupki tak wysoko udaje im się utrzymać - bo nie wierzę, że wszystkie te liczby biorą się z zachłyśnięcia się narodu pińćset plusem. Czyżbyśmy byli narodem aż tak bardzo patentowanych debili? Przecież jak tak dalej pójdzie, to spełni się “wypierpol” Tuska i będziemy pierwszym krajem wyjebanym z UE, a trzeba pamiętać, że bez UE zabraknie nam naprawdę potężnej ilości pompowanych w nas pieniędzy i skończy się budowanie nowych dróg i wielu innych inwestycji zbliżających nas do cywilizacji. Jak komuś to przeszkadza niech się wybierze na do Moskwy (bo sami Rosjanie twierdzą, że cywilizacja u nich to tylko w Moskwie) i zobaczy jak tam wygląda życie. Smutne, szare i beznadziejne, z infrastrukturą budowaną według partyjnego widzimisię i służącą realizowaniu doraźnych celów politycznych. U nas naprawdę jest o wiele, wiele lepiej. Niestety już niedługo nie będzie.

Myślicie, że u nas będzie inaczej? Jesteście w błędzie - metody jarkacza, to metody autorytarne. Jak dotąd wszystkie tego typu reżimy wprowadzały zakazy zgromadzeń (u nas to np. ustawa miesięcznicowa, dająca pierwszeństwo obchodom miesiączek smoleńskich, bo cykliczne). Reżimy nie lubią też, gdy ktoś, kto ma jakiś posłuch u ludzi wytyka im działania niezgodne z prawem, którego jeszcze nie udało im się zmienić pod siebie - stąd też i ustawa kagańcowa. Kolejne kroki, to dalsze ograniczanie zgromadzeń, przejęcie ogólnokrajowych mediów, scentralizowane dostępu do międzynarodowego internetu, aby można go było szybko i łatwo wyłączyć, potem już takie drobiazgi jak monitorowanie całości komunikacji w celu oczywiście ochrony stabilności państwa, czy walki z terroryzmem, czy innych tam wydumanych pierdół. A potem? Potem już zwykła dyktatura. Zastanawiam się po kiego chuja jarozbaw to robi. Przecież on ma już 70-tkę na karku i nawet jeśli uda mu się zrealizować ten plan, to wiele z niego nie skorzysta. Dla dobra kraju nie robi tego na pewno, bo dobre dla naszego kraju jest przyklejenie się do zachodu.

Oczywiście szanse na to, że zachód by kiedykolwiek nadstawił za nas karku są bardzo nikłe, nie mniej jednak można stamtąd ściągnąć pieniądze i wzorce jak je pomnażać. I zbroić się, bo wojna z Rosją to jest kwestia czasu. Przy naszym marnym uzbrojeniu, fatalnym wyszkoleniu, całkowitym rozpieprzeniu armii i wywiadu przez człowieka, który podobno nawoływał do tego, żeby kochać Związek Radziecki. Po tym jak zniechęciliśmy do siebie właściwie każdego na arenie międzynarodowej (sorki, ale Węgrzy Orbana nie stanowią jakiejś liczącej się siły). Biorąc pod uwagę fakt, że obecny prezydent USA raczej nie będzie chętny do wysłania amerykańskich żołnierzy, aby bronili nas przed kimkolwiek jesteśmy dla Wladimira bardzo łatwą zdobyczą. Gdyby chciał, mógłby pewnie w tydzień od podjęcia takiej decyzji zająć Warszawę - co więcej, dzięki polityce ponownego skupienia wszystkiego znowu w stolicy nie musiałby zdobywac żadnego innego miasta, aby rozłożyć na łopatki całą naszą państwowość.

I podejrzewam, że Putin czeka po prostu aż jarozbaw przegnie pałkę, aby nas siłowo od niego wyzwolić.

No dobra, trochę mnie fantazja poniosła z tymi ostatnimi akapitami, nie mniej jednak zagrożenie nie jest wyssane z palca.

P.S. Życzę jarkaczowi, aby kolano bolało go tak bardzo, żeby nie mógł już więcej nic zepsuć w polskiej polityce.

19 października 2019

Droga opozycjo - czas coś zmienić.

Droga opozycjo nie związana dziwnymi układami z PiSem (tak Kukiźniątka - o was piszę).

Drugi raz pod rząd przerżnęłaś wybory i wcale mnie to nie dziwi. W czasie poprzednich wyborów popełniliście duży błąd chcąc grać z doświadczonymi wyjadaczami w grę, w której są znacznie lepsi od was - w rzucanie oskarżeń i to was pogrążyło. Teraz choć próbowaliście grać w inną grę - w bądźmy tak bardzo opozycyjni jak tylko się da, znowu przegrałaś, bo to kolejna gra w której oni są lepsi. Błagam, jeśli trzeci raz chcesz grać z nimi w jakąś grę, wybierz wreszcie taką, w którą jesteś lepsza.

Co tym razem spowodowało, że PiS wygrało wybory? Po pierwsze program w stylu “wszystko co robi PiS jest złe i my zrobimy dokładnie na odwrót” się nie sprawdza. Co więcej nie sprawdza się już od jakiegoś czasu i naprawdę warto by było wziąć to pod uwagę. Owszem, większość z tego co PiS robi to jakiś obłęd, który wreszcie musi komuś wypalić w twarz. Niestety nie do końca wiadomo komu, ani też kiedy. Na razie świetnie im idzie wprowadzanie programu Białoruś+. Putin w każdym razie na pewno jest zadowolony z postępującej na arenie międzynarodowej izolacji naszego kraju. Jeśli w końcu zdecyduje przysłać i do nas swoje słynne “zielone ludziki” wszyscy potraktują nas jak Ukrainę i pozwolą mu na robienie co mu się tylko zamarzy, bo teraz z jakiejś niezrozumiałej przyczyny Jarozbaw ze wszystkich sił oddala nas od UE. Droga opozycjo - stwórz wreszcie swój program, który nie będzie bezmyślnym odbiciem programu Twojego oponenta. Jeśli on mówi “A”, to nie musisz od razu mówić “Z”, bo pomiędzy tymi literkami jest jeszcze sporo innych. Jeśli PiS mówi “nie chcemy tu uchodźców” nie mów od razu “przyjmiemy każdą ilość”. Powiedz “przyjmiemy tylko fachowców z rodzinami”, albo coś w tym stylu. Jeśli oni mówią “Stop LGBT” nie każ Schetynie z miejsca lizać migdałki Biedroniowi (nazwiska użyte bez konkretnego powodu, zamiast pierwszego może być dowolny polityk opozycji uznawany za hetero, zamiast drugiego dowolny znany gej), zamiast tego powiedz “to też są ludzie, mają inne upodobania łóżkowe, ale to nie powód, żeby ich tępić” i wystarczy. Oczywiście są sprawy, gdzie zdecydowany sprzeciw był jak najbardziej na miejscu (np. akcja z sądami), albo i takie, gdzie jak najbardziej trzeba było się zgodzić (ACTA 2). W przypadku niektórych akcji lepiej też po prostu się nie odzywać (np. strajk niepełnosprawnych), bo to tylko podkreśla elastyczność poglądów polityków wszystkich opcji.

Dlaczego musicie wygrać? Przede wszystkim mam wrażenie, że PiS jako partia populistyczna jest kompletnie niezdolny do przeprowadzenia jakichkolwiek niepopularnych reform. Wszyscy już wiemy (choć niektórzy z nas się łudzą, że będzie inaczej), że obniżenie wieku emerytalnego będzie jednym z powodów, dla których po wyjściu z wieku produkcyjnego czeka nas wgryzanie się w parapet, a już teraz prognozuje się, że wielu emerytów nie będzie stać na utrzymanie nawet własnego mieszkania (w sumie już dziś wielu z nich jest trudno). Ja się nie łudzę, że będzie inaczej, a co więcej widzę na własne oczy, że drugi filar się nie sprawdza, bo większe (czytaj: jakiekolwiek) zyski miałbym gdybym tą forsę, co mam w drugim filarze wpakował na konto oszczędnościowe. Rozdawnictwo pieniędzy pod postacią różnych programów w stylu Gówno+ też powinno się jak najszybciej skończyć, bo kolejny kryzys gospodarczy uderzy najprawdopodobniej gdzieś w przyszłym roku. Z tym PiS też nie da sobie rady - oczywiście nie zrozumcie mnie źle - jak najbardziej chciałbym zobaczyć jak ten okręt tonie, tylko nie chciałbym przy okazji zatonąć razem z nim. Musimy też przeprowadzić rozwód naszej energetyki z węglem, być może sprywatyzować część służby zdrowia (może same przychodnie?). Trzeba w końcu też rozdzielić państwo od kościoła, bo obecna relacja jest zwyczajnie chora. O losach państwa nie zawsze decydują legalnie wybrani posłowie, a goście w czarnych sukienkach, którzy nie odpowiadają przed nikim.

Coraz częściej słychać poważne głosy z waszego własnego grona, które mniej więcej mówią o tym samym co i ja. Może wreszcie czas ich posłuchać, bo jeśli Adrian zostanie na drugą kadencję, to może z nami wszystkim być słabo.

P.S. Tak jak patrzę sobie po statystykach, to mam wrażenie, że mojego bloga czytają już tylko ludzie, którzy chcą zareklamować swoje strony porno i jacyś goście z Rosji… Jeśli jesteś tu z jakiegoś innego powodu daj znać.

10 sierpnia 2019

Bo na zachodzie to…

Ze śmierdzącego śmietnika, nad którym latają muchy wysypują się śmieci. Rzecz dzieje się prawie że w centrum dużego miasta. Założę się, że niejeden by pomyślał - na zachodzie to by się nie zdarzyło, tam dbają o porządek. Inne miasto, tym razem takie niewielkie. Już z daleka słychać idiotę bez tłumika, który najpierw siedzi jakiemuś dziadkowi na zderzaku, a potem z głośnym rykiem silnika i umcy-umcy wydobywającym się przez okno wyprzedza, bo za chwilę z piskiem opon i pasażerów poślizgiem przejechać skrzyżowanie. Na zachodzie - nie do pomyślenia. Kolejne duże miasto. Duże skrzyżowanie poza centrum. Zapala się zielone światło, ktoś zamula ze startem i zostaje natychmiast otrąbiony przez pozostałych. Dzicz, nie to co zachód. 

A jednak zachód. Taki śmietnik i wiele innych identycznych widziałem w Atenach, idiotę w dresowozie widziałem w Reading (pod Londynem), a niecierpliwych kierowców w Hamburgu. Przykłady można mnożyć. Przez wiele lat wierzyliśmy, że Europa Zachodnia to takie nasze Shangri-La - mityczna kraina szczęśliwości, tudzież Eldorado - miasto ze złota. Ale zachód to tacy sami ludzie jak my, z bardzo podobną kulturą pozbawioną po prostu wymuszonych, radzieckich wpływów (u nas też jest ich coraz mniej).

Myślę, że mentalnie już dogoniliśmy, albo prawie dogoniliśmy kraje Europy Zachodniej, żyje się tutaj nie najgorzej, zarabia wreszcie całkiem znośnie, nawet problemy mamy już te z których słynie raczej pierwszy świat. Nie mamy się więc czego wstydzić, nie mamy po co “wstawać z kolan”, ani po co deprecjonować własnych osiągnięć naukowych. Nawet ostatnie badania odnośnie uczciwości wykazały, że nie tylko w niczym nie ustępujemy, ale też przewyższamy naszych kolegów z wydawałoby się uczciwszych krajów starej UE.

Oczywiście nie w każdej dziedzinie jest różowo - ciągle nie potrafimy zrobić porządnego filmu, który byłby w stanie odnieść światowy, komercyjny sukces. Nie mamy swojego przemysłu samochodowego, bardzo mało projektujemy i wytwarzamy produktów z branży zaawansowanych technologii (mimo iż - przynajmniej w teorii - odpowiednią wiedzę mamy).

Podsumowując - nie mamy się czego wstydzić - no może poza turystami napędzanymi 500+, którzy zaczynają nam zdobywać niechcianą sławę na miarę turystów brytyjskich, czy niemieckich. Nie możemy jednak póki co usiąść na dupie i nic więcej nie robić, bo mamy jeszcze sporo do zrobienia w tej materii.

P.S. Jak to wyczytałem w nagłówku jednego z portali “Tylko w Polsce zwykły poseł może odwołać marszałka sejmu”.

30 czerwca 2019

LGBT+



Temat wałkowany wszem i wobec, wszędzie i przez wszystkich, więc i ja postanowiłem wyjawić światu swoje zdanie (i nie, nie uważam swojego zdania za “skromne”).

Do popełnienia dzisiejszej notki natchnęła mnie informacja o tym, że zwolniono pracownika Ikei za krytykę ideologii LGBT. Bliższych szczegółów nie podano, więc ten akurat przypadek w dzisiejszym wpisie jest tylko pretekstem. O wiele ciekawsze wieści kryją się tu i wynika z nich, że aktywiści powiązani z tym ruchem (ciężko mi przychodzi użycie słowa ideologia w tym wypadku, bo ideologia to o wiele więcej niż to kto z kim chodzi do łóżka i po co) bardziej szkodzą niż pomagają osobom z tej grupy. Wynika to z tego, że wpierdalają się dokładnie wszędzie i człowiek zaglądając do lodówki czasem obawia się, że jego wczorajszy obiad zacznie machać do niego tęczową flagą.

Bardzo ciekawa teza postawiona w drugim z przytoczonych artykułów sugeruje, że aktywiści LGBT sami doprowadzają do tego, że ludzie mają ich dość. Zresztą - chuj - dorzućmy do tego samego worka tych wszystkich ludków, którzy wszędzie widzą rasizm, bo choć to zupełnie inna kategoria to ich aktywiści są tak samo pierdolnięci. Problem polega na tym, że nagłaśnianie przypadków błahych, nieistotnych, czy wręcz głupich (w tym głupich pomyłek) powoduje, że zaczynamy bagatelizować problem. W tej chwili po tym, jak ktoś dopatrzył się twarzy murzyna w butach, czy też gdy do zamieszek doprowadziło zdjęcie dziecka w bluzie od H&M, problemy takie jak zabójstwa na tle rasowym przez policjantów z USA lądują w szufladce z napisem “ee tam - przesada, znowu ktoś jest przewrażliwiony” (łatwiej było mi znaleźć przykłady zachowań rasistowskich niż dla ludzi kochających inaczej, ale zasada jest ta sama).

Nie dziwię się więc, gdy ludzie o poglądach znacznie utrudniających im otwarcie się na innych na każdą wzmiankę o częściach rowerowych zaczynają okopywać się na swoich stanowiskach wymyślając niestworzone bajki i nie przyjmując do wiadomości, że dla tych kilku procent społeczeństwa, które z przyczyn niezależnych od siebie stosują niestandardowe kryteria doboru partnerów to jest dramat. Z drugiej strony identycznie zachowują się organizacje broniący praw mniejszości. Zabarykadowani za swoimi przekonaniami za cholerę nie mogą pojąć dlaczego każdy z nas nie ma czarnego homoseksualisty na utrzymaniu, najlepiej jeszcze wyznającego islam czy inaczej pokrzywdzonego przez los. I ci pożal się boże obrońcy nie dostrzegają, że jak w skeczu “W obronie kobiety” w wymianie ciosów obrywają ci, których mieli bronić. Tak jak współczesne feministki, dążą do dominacji, zamiast tolerancji.

Prawda jest taka, że jeśli nikomu nie dzieje się szeroko rozumiana krzywda, a wszystkie zainteresowane strony wyrażają świadomą zgodę to reszcie świata nic do tego. Jeśli dwóch facetów chce, żeby jeden drugiemu ładował coś w odbyt, a dwie panienki lubią czasem poprzytulać się trochę bardziej namiętnie, to ja przepraszam, ale to jest sprawa pomiędzy nimi. Ja akurat nie chcę tego oglądać (przynajmniej w wykonaniu facetów), więc odwrócę wzrok, może nawet dam radę nie rzygnąć (bo nie muszę tego zaakceptować, żeby tolerować), ale nie będę tępił, bo to nie moja sprawa. Działać, tępić mam zamiar dopiero wtedy, gdy komuś będzie działa się krzywda, lub gdy nie będzie świadomie wyrażać zgody na to co się dzieje. I to nie ważne w jakiej konfiguracji płci.

Celowo pomijam tutaj problem kościoła katolickiego (w końcu nie bije się leżącego), ale ten artykuł opisuje to ciut lepiej i na pewno sprawiedliwiej niż ja bym to zrobił.

P.S. Uff jak gorąco.

25 maja 2019

Urząd? A na co to komu?


Przyszło nam żyć w naprawdę ciekawych czasach i to zarówno w naszym, jak i w chińskim rozumieniu tych słów.

Z jednej strony mamy gigantów przemysłu IT, którzy na podstawie tempa klikania lajków na ryjksiążce są w stanie określić twoją płeć i IQ z dokładnością do pół punkta, a także oszacować wagę, oraz poziom uwielbienia dla bitej śmietany, a z drugiej mamy armię urzędników państwowych, którzy bez pisemnego wniosku, pobrania numerka, badania proktologicznego petenta, oraz pełnego drzewa genealogicznego sięgającego do minimum XV wieku (w szczególnych przypadkach do X wieku) nie mogą przenieść informacji z jednego działu do drugiego…

Pędęm biegiem już wyjaśniam o co mi chodzi. Otóż jakiś czas temu jedna z moich dalszych krewnych postanowiła wziąć rozmach i z impetem (w głąb) kopnąć w kalendarz. Często bywa tak, że jak ktoś już został przez los zmuszony do wąchania kwiatków od spodu, na otarcie łez swych najbliższych zostawia im jakiś majątek. Otóż krewna moja była tak miła, że nie tylko majątku nie zostawiła, ale wręcz była poważnie zadłużona. Rodzina, która była nieco bliżej tejże krewnej szła w zaparte twierdząc, że nie wiedzą skąd, ani jak, ani po co (chociaż jak babcia wnusiowi drogi prezent sprawiła to też nikt o nic nie pytał) i dowiedziawszy się, iż ceną za przejęcie kilku pierścionków będzie kwota pięcio, lub może nawet i sześciocyfrowa jak najprędzej zaczęła odrzucać spadek. Drzewo genealogiczne mam dość rozbudowane, ale nie dość, abym gdzieś się na nim zawieruszył siłą więc rzeczy niechciany spadek dotarł i do mnie. Ostrzeżony wiedziałem iż jest to gorący kartofel, którego chciałem się natychmiast pozbyć, co też i zresztą zrobiłem, niestety nie jest to rozwiązanie wszystkich moich problemów, ponieważ mam dzieci i to na dodatek mocno nieletnie.

Nie wiem kto z czytających wie, ale gdyby jakimś cudem znalazł się tu ktoś kto jednak nie wie - prawo polskie zabrania rodzicom ot tak sobie odrzucić spadek w imieniu swoich dzieci. Chujowe prawo, ale prawo - jedyne co pozostaje to wystąpić do sądu o zgodę na taki manewr. Zdaję sobie sprawę, że spora część ludzi to zwykłe kurwy, które są w stanie orżnąć nawet swoich bliskich (w tym dzieci, czy rodziców) i na pewno jakieś zabezpieczenie interesów dzieci, które same nie mają bladego pojęcia o co chodzi (lub po prostu nie mają prawa same o sobie decydować - jak kto woli) to nie taki całkiem głupi pomysł. Dlatego też jakoś jestem w stanie się z tym pogodzić. Okazuje się jednak, że świat oprogramowania i świat prawa mają co najmniej jedną rzecz wspólną - zabezpieczenia najbardziej utrudniają życie ludziom uczciwym.

Okazuje się, że złożenie takiego wniosku, czy pozwu w sądzie (chyba raczej wniosku, bo kogo ja bym niby miał pozwać?) wymaga dołączenia pierdyliona załączników - w tym urzędowych. Pytam się więc - po chuj?! Jeśli nawet informacje zawarte w tych wszystkich papierach są komuś niezbędnie i koniecznie potrzebna do ustalenia jakiegoś faktu, to nie widzę najmniejszego sensu w noszeniu tych wszystkich papierzysk w zębach do okienka w sądzie. Przecież wszystkie tego typu gówna są w rządowych bazach danych, dostępne dla wybrańców za jednym kliknięciem. Nie mogłoby być tak, aby przy składaniu tego nieszczęsnego wniosku złożyć jakieś upoważnienie dla sądu, żeby sobie sam wszystkie niezbędne dla prowadzenia sprawy dokumenty powyciągał skąd tylko potrzebuje? Przecież chodzi tylko o zerknięcie w kilka aktów z USC. Że informacje wrażliwe i naruszenie prywatności? O błagam - Google na pewno i tak już ma listę moich ulubionych pornoli, a pewnie i kamerką nagrał sobie setki godzin bicia niemca po kasku podczas ich oglądania, dzięki czemu już niedługo zaoferuje mi jakiś gadżet, który zrobi to za mnie lepiej i tylko za drobną miesięczną subskrypcją. To jest w ogóle strasznie smutne jak kolejne rządy nie mają pomysłu na administrację - wszyscy świetnie sobie radzą z wymyślaniem nowych zaświadczeń jakie są potrzebne, natomiast mało komu przychodzi do łba, żeby starać się jak najwięcej rzeczy integrować. Może wręcz tak naprawdę wiele z tych rzeczy jest w dzisiejszych czasach niepotrzebne?

Mam taką wizję, że nie muszę chodzić do żadnych urzędów. Chciałbym, aby urzędnicy traktowali mnie jak klienta, a nie jak petenta, aby moje potrzeby kontaktów z administracją przewidywano i z wyprzedzeniem przygotowywano. O ile przyjemniejszy byłby świat, gdyby załatwienie sprawy takiej jak moja wyglądałby następująco:

  1. Dostaję maila z zawiadomieniem o śmierci krewnej, z załączonym raportem długów zmarłej, oraz szacowanej wartości jej majątku. Na końcu maila informacja, że mam jakiś tam czas na zastanowienie się co dalej i że przyjęcie, lub odrzucenie spadku mogę załatwić na poczcie lub w banku, gdzie potwierdzą moją tożsamość biometrycznie.
  2. Za jakiś czas idę sobie do banku, gdzie identyfikuję się choćby poprzez DNA, tęczówkę oka czy próbkę kału - jeden chuj. Odrzucam spadek. Automat, który robi mi w tym czasie orzechowe cappuccino (bo chciałbym chodzić do ba do banku tylko dla kawy, bo wszystko wolałbym załatwiać przez internet ) stwierdza za pomocą swoich algorytmów Big Data, Machine Learning, oraz Skarpetki Śmierdzą Gdy Się Je Długo Nosi, że decyzja w sumie słuszna i zauważa, że powoduje to problem dla moich nieletnich. Po dalszej analizie danych, oraz mojego oddechu z którego wynika, że jestem raczej trzeźwy pyta mnie, czy od razu chciałbym odrzucić spadek w imieniu dzieci. Potwierdzam. Opada kurtyna i wytrąca mi z ręki kawę, którą natychmiast się parzę w dłoń.


Poza automatem robiącym orzechowe cappuccino to wszystko jest w zasadzie w zasięgu dzisiejszej techniki, wymagana jest tylko zmiana podejścia, no ale jakoś tak już od dawna prawo nie nadąża za rzeczywistością.
P.S. Już jestem wnerwiony a to dopiero połowa drogi… P.S. 2. Marsz na wybory!

22 kwietnia 2019

Tym razem moje zdanie

Pomimo iż trwa już prawie dwa tygodnie, to jakoś publicznie do tej pory nie wyraziłem swojej opinii o strajku nauczycieli. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że poza mną mało kogo moja opinia obchodzi no, ale cóż - jak już ją mam to będę sobie jej używał, a co!

Po pierwsze czy jego organizatorom o to chodziło, czy nie, to jednak strajk ten stał się polityczny. Zgodnie z wprowadzoną w 2005 linią podziału, według której każdy kto nie popiera miłościwie nam panującego (lub zbierającego się do panowania) kaczana ten komunista, złodziej i zdrajca ojczyzny, nauczyciele jako sprzeciwiający się jedynemu oświeconemu zostali za tychże uznanych (gdyby moja polonistka przeczytała jak dziś konstruuję zdania zapewne dostałaby zawału). Fakt, że ci ludzie chcą przestać się wstydzić, że zarabiają mniej niż przysłowiowa kasjerka z biedronki za dość odpowiedzialną przecież pracę zdaje się jakoś kaczystom umykać.

Po drugie postulaty w tym strajku są źle wyrażone. Samo to, że nauczyciele chcą zarabiać więcej to dla przeciętnego pislamisty zdecydowanie zbyt mało. Od dawien dawna nauczyciele byli słabo opłacani, więc powinni dobrze zdawać sobie sprawę z tego w co się wpakowali wybierając taką, a nie inną ścieżkę kariery. Sam nie zostałem nauczycielem właśnie ze względu na pieniądze, chociaż bardzo lubiłem i lubię przekazywać swoją wiedzę młodzieży. Co więcej dobrze mi to wychodzi, podejrzewam więc, że nadawałbym się do tej roboty. Nie mniej jednak nie stać mnie na tak drogie hobby (gdzie jego cenę ustalam jako różnicę pomiędzy tym, co mam teraz, a co miałbym jako nauczyciel). Skoro więc wiadomo, że nauczycielem nie zostaje się dla pieniędzy ZNP powinno jasno mówić, że przy obecnych nakładach na oświatę nauczyciele nie są w stanie zapewnić przyzwoitego poziomu kształcenia. Powinni walczyć o jak największe odbiurokratyzowanie szkolnictwa, o wprowadzenie jasnych i obiektywnych kryteriów oceny pracy nauczycieli (uwzględniających zaangażowanie i ewentualne sukcesy) i uzależnienia wynagrodzenia od tych wyników. Nie powinni bać się zwiększenia pensum, a nawet więcej - to im powinno zależeć, żeby było jak najwyższe. W końcu całkiem sporo z nas ma znajomych nauczycieli, czy też może trafiają się gdzieś w rodzinie i wiemy z ich własnych opowieści jacy to oni są “zapracowani” po tych swoich dwudziestu godzinach w tygodniu, podczas gdy większość z nas zapierdala po czterdzieści (a bywa, że i sporo więcej). Nauczyciele rzetelnie przygotowujący się do każdej lekcji to prawdziwa rzadkość, a królują kajety z tematami opracowanymi na odpierdziel kilkanaście lat temu. Do tego nauczyciele muszą się przyznać i z tym sami zawalczyć, bo bez tego nikt poza “anty pisem” ich nie poprze.

Trzecia rzecz, troszkę pokrywa się z tym, o czym pisałem wcześniej - bez odpowiedniego wynagrodzenia i systemu, który motywowałby do wysiłku nie ma możliwości przyciągnięcia do tego zawodu osób większej ilości osób wartościowych. Niestety większość nauczycieli z którymi miałem do czynienia podczas mojej edukacji szkolnej stanowili osobnicy zgorzkniali, wykonujący swój zawód byle jak i wykorzystujący swoją pozycję do znęcania się nad dziećmi. Gdyby zawód nauczyciela był atrakcyjny, jest spora szansa, że zabrakłoby dla nich miejsca, bo wygryźli by ich bardziej zmotywowani do nauczania. Być może kiedyś byli oni nawet pełni chęci i zapału, ale nie mając przed sobą żadnej nagrody za włożony wysiłek po prostu się poddali? Nie wiem tego na pewno, ale jedna z takich krów zniszczyła mnie kiedyś na tyle, że przez cały ogólniak wierzyłem, że jestem debilem. Chciałbym zobaczyć minę tej starej kurwy, gdy na studiach bez wysiłku rozpykiwałem całeczki potrójne, czy równania różniczkowe których pewnie w życiu by nie dała rady ugryźć (ok, przyznaję, że rachunek tensorowy mnie przerósł, ale na moim kierunku przerabialiśmy go tylko w teorii). Takich ludzi powinno się publicznie z zawodu relegować, ale nikt się na to nie zdecyduje jeśli nie będzie kolejki chętnych na ich miejsce.

Podsumowując krótko - jestem za spełnieniem postulatów nauczycieli, choć raczej z przyczyn politycznych. Z drugiej zaś strony samej podwyżki “na piękne oczy” bym im nie dał.

P.S. Już po świętach, a ja mimo prawie 40-tki na karku ciągle mam problem z tym, żeby nie wpierdalać tyle sałatki, bo potem mnie tylko brzuch boli.

16 marca 2019

Kolejna niehandlowa niedziela już prawie za nami.

Na szczęście tym razem parówki spokojnie czekają na konsumpcję w lodówce. Okazuje się jednak, że PiSlamiści są w stanie nie tylko zarządzić jak masz szary obywatelu spędzić swoją niedzielę - oni po prostu chcą wszystko koncertowo rozpierdolić.

Zacznijmy od najnowszych obietnic wyborczych, których spełnienie będzie kosztować naprawdę ciężką kasę, a nawet oni zaczęli sobie zdawać sprawę, że skądś ją trzeba będzie wziąć, pojawiają się więc jakieś mgliste zapowiedzi nowych podatków, które rzekomo mają dotknąć tylko zagranicznych gigantów (patrz podatek od streamowania). Myślicie, że to nie będzie w takim razie dotyczyć szarego obywatela? A skąd! To właśnie szary obywatel zapłaci ten podatek, bo dostawca usług chcąc zachować poziom dopływu pieniędzy zwyczajnie podniesie ceny. Może też być ciekawie jeśli wrócimy do mroków internetowego średniowiecza i serwisy streamingowe światowego formatu po prostu się z polski wycofają. Banki co prawda po wprowadzeniu nowego podatku tylko podniosły ceny i żaden się nie wyniósł, ale oni jednak pracują na zdecydowanie innych zasadach.

Dziwi mnie też bardzo dziwna krucjata PiSuarów przeciwko dawnym komunistycznym działaczom. Z jednej strony wydaje się, że chcą za wszelką cenę rozliczać wszystkich ze wszystkiego, z drugiej strony wydaje się, że poza SLD są partią najmocniej powiązaną z poprzednim reżimem (Kujda, Piotrowski). Do tego dochodzi kiepsko zamieciona pod dywan sprawa “szafy Lesiaka” (co do której spekuluje się iż mogła zawierać dokumenty ujawniające powiązania Kaczyńskich z władzami PRL). Wreszcie nietrudno znaleźć w internecie analizę, która ładnie podsumowuje że ktoś z przeszłością ojca Kaczyńskich nie mógł za komuny liczyć na tak spokojne życie jakie prowadził (o willi na Żoliborzu nie wspomnę). Nie trudno więc na podstawie tych poszlak wysnuć wniosek, że PiS pod swoim narodowo-socjalistycznym parasolem schować mógł całkiem sporo mniej eksponowanych ludzi powiązanych z PRL, a cała ta nagonka to tylko mydlenie oczu. Wreszcie ciężko nie oprzeć się wrażeniu, że te wszystkie ich pseudo-logiczne tłumaczenia, siermiężna propaganda i sposób tworzenia prawa to właśnie przedsmak PRL bis. Niektórych tekstów nie powstydziłby się nawet Gomułka. Dodatkowo PiSmani próbują jak tylko mogą poodkręcać wszystkie z takim bólem wprowadzone reformy - poza jedną, która i tak nigdy nie działała (czyli reforma służby zdrowia).

Strasznie schizofrenicznie brzmi też narracja tej partii wobec Rosji - z jednej strony niby to nasz wróg, a na pewno nie jest naszym przyjacielem, a z drugiej strony robią tak wiele, żeby nasi ewentualni i rzeczywiści sprzymierzeńcy się od nas odwrócili. Kiedyś, kiedyś pojawił się też artykuł o tym, że MI6 uważa, że Macierewicz szeroko otwiera Rosji drzwi w MON (swoją drogą o zdrowiu psychicznym tego gościa mam dość mizerne zdanie). W kontekście potwierdzonej już tak naprawdę ingerencji Rosji w wybory prezydenckie w USA nie brzmi to zbyt dobrze. W ogóle widać wiele podobieństw w prowadzeniu polityki pomiędzy władzami PiS, a putinowską Rosją. Typowe przykłady to zaprzeczanie oczywistym faktom, tzw. “fabryki trolli”, czy ciągła narracja my - oni. W zeszłym roku miałem wątpliwą przyjemność odwiedzić Moskwę (sami Rosjanie mówią, że Moskwa jest najbardziej cywilizowanym miastem w Rosji) i bardzo, bardzo nie chciałbym, aby u nas było choć trochę podobnie (jeśli jakimś cudem pojawi się komentarz z prośbą o opisanie wrażeń z tej wizyty to z wywieszonym jęzorem napiszę notkę na ten temat). Wiecie co jest naprawdę ciekawe? Że pomimo tego całego patriotyczno narodowego zadęcia w 2005 roku, gdy PiS wygrało wybory po raz pierwszy (i szkoda, że nie ostatni) Jarosław Polskę zbaw (w skrócie Jarozbaw) nie potrafił nawet porządnie zaśpiewać hymnu. To właśnie wtedy powstała “Wolska” do której to Legiony Dąbrowskiego miały wg Kaczyńskiego udać się z Polski. Oprawę muzyczną już mu darujemy, bo w końcu nie każdy musi umieć śpiewać. 

Wreszcie nie podoba mi się sposób prowadzenia polityki przez tą pożal się Boże partię. Wieczne dzielenie “my” kontra “oni”. Zwróciliście może kiedyś uwagę w jaki sposób Kaczyński i jego poplecznicy formułują najdziksze swoje zarzuty? To nigdy nie są konkrety to zawsze jest coś w rodzaju “nie powiem dokładnie kto, ale wszyscy wiedzą, że to on nabroił”. Myślałem, że to raczej kwestia ostatnich -nie wiem - lat, może dekady, ale w podobny sposób próbował działać jeszcze w 1993 roku (ostatnie dwa zdania w tym artykule). W mojej opinii takie antagonizowanie, napuszczanie jednych na drugich to przejaw nawet nie tyle cwaniactwa ile raczej niechęci do brudzenia sobie rąk, wyręczanie się pożytecznymi idiotami, którzy sami zrobią to co ich ukopany lider im każe.

Ostatni zarzut jaki mam wobec popleczników PiS to ich takie dziwne przywiązanie do niektórych wartości głoszonych przez kościół katolicki w Polsce. Przywiązanie to nigdy nie robiło na mnie wrażenia szczerego (zresztą cały kościół uważam za instytucję dość szemraną), ale zawsze było to wrażenie bardzo instrumentalnego traktowania tych wartości. Weźmy na przykład projekt ustawy zakazującej aborcji i zgłoszonej przez Ordo Luris (nie pamiętam już czy projekt ten zgłosiła sama organizacja, czy też po prostu jej sympatycy). Z początku PiSuary entuzjastycznie się o nim wypowiadały, a gdy się okazało, że słupki poparcia od tego im lecą to projekt uwalili. Szkoda, że dokładnie już nie pamiętam sytuacji, w której nasi kościółkowi PiSlamiści (wespół z niektórymi hierarchami KK w Polsce) objeżdżali papieża Franciszka. Chodziło chyba o migrantów z Afryki, czy konkretniej z Syrii, ale jako że nie znalazłem odpowiednich artykułów nie będę się upierał, że to była w 100% prawda. Co już najciekawsze w tym wszystkim - że najbardziej na świecie z tego całego kościółkowania wybrali sobie akurat jako duchowego przywódcę kogoś tak kontrowersyjnego i co tu nie mówić - wpływowego duchownego - Rydzyka. Chciałbym tutaj zaznaczyć, że nie boli mnie ostentacyjne przywiązanie do zasad KK, ale hipokryzja płynąca z tylko częściowego realizowania zasad swojej wiary. Zresztą - katolicy regularnie popierdalający co niedziela do kościoła to najbardziej w mojej opinii zakłamana i nieszczera grupa ludzi. Zamiast przykazania miłości bliźniego wolą raczej uprzykrzać życie każdemu, kto choć trochę nie pasuje do ich zakłamanej wizji. Nie wiem jak to jest u innych wyznań, ale mając porównanie z ateistami tym drugim wierzę bardziej.

Ostatni rzecz, to może nie tyle zarzut, co pewne spostrzeżenie. Może być ono w 100% błędne - w końcu to tylko wyciąganie wniosków, a nie fakty. Otóż na temat upodobań seksualnych Kaczyńskiego uparcie krąży pogłoska, iż jest on gejem. Jej źródła są różne, choć prawdopodobnie są za nie odpowiedzialni agenci SB (tak twierdzi chociażby ten artykuł), pojawiały się nawet pewne wzmianki co do tego kto mógłby nim być, choć nigdzie nie znalazłem nic konkretnego na ten temat w jakimś poważnym portalu (w kilku dziwnych i zdecydowanie niepoważnych coś już by się znalazło). Biedroń i Rabiej oficjalnie przyznali się do grania po stronie różowych, jeśli więc te plotki są prawdziwe to czego boi się Kaczyński? Czy to kolejny przejaw jego hipokryzji? Tego raczej z wiarygodnych źródeł nie będzie się nam dane dowiedzieć.

P.S. W napisaniu dzisiejszej notki pewien udział miała Wikipedia. Jakoś tak się stało, że wpłaciłem im dychę. Dziwne...

9 sierpnia 2018

Tourism kills the city - turystyka zarżnęła miasto.

Kilka dni temu po raz pierwszy od 30 lat (prawie co do dnia, bo ostatni raz byłem tam latem 1988 roku) nogi moje nie tylko trafiły do Zakopanego, ale stanęły też na słynnych zakopiańskich Krupówkach. O boże! Co za Sajgon!

Aby jednak nie było - najpierw parę słów o tytule tego wpisu. O "tourism kills the city" usłyszałem po raz pierwszy w kontekście niezadowolenia mieszkańców Barcelony z tego co turystyka robi z ich miastem. Nie pamiętam dokładnie kiedy to było, ale jakoś kilka lat temu. Sam mieszkam w dużym mieście, gdzie turystyka odgrywa znacząca rolę, co więcej jest to turystyka głównie krajowa, a więc burakiem i cebulą płynąca i choć dni, kiedy mam ochotę całe to tałatajstwo zamordować (widząc jak nieporadnie poruszają się po tutejszych drogach swoimi 20-sto letnimi passatami), to w ogólnym rozrachunku nie jest aż tak tragicznie. Myślałem więc, że mieszkańcy Barcelony odrobinę przesadzają, dopóki jakieś dwa lata temu tam nie pojechałem (nawiasem mówiąc zdjęcie w tle jest właśnie z Barcelony) i o ja pierdolę - mimo, iż byłem tam na początku maja, a więc w "średnim sezonie" (Hiszpanie popylali jeszcze w zimowych odzieniach, bo było tam ledwo 20 stopni, podczas gdy my dotarliśmy tam z kraju gdzie akurat wtedy było 0 stopni rankiem więc jak wszyscy turyści popylaliśmy na krótkich rękawkach) to zalew turystów na słynnej La Rambli przewyższał wszystko co widziałem kiedykolwiek wcześniej. Nie jestem jakimś tam globetrotterem, obieżyświatem, ani jakimś średnim choćby zwiedzaczem, więc widok ten był dla mnie raczej z tych przerażających. Nie dziwię się już temu ruchowi - już na pierwszy rzut oka widać, że w Barcelonie nie da się żyć. Co więcej niechęć localsów narasta i w zeszłym roku nawet doszło od jakichś ataków na autokary wożące turystów.

Wróćmy jednak do naszego Władysławowa południa i Łeby w górach w jednym - Zakopanego. To jest naprawdę miasto nie tylko zabite przez turystykę - ono jest bestialsko zamordowane poprzez wyprucie flaków, a jego zwłoki zostały zgwałcone, ograbione, poćwiartowane i spalone. Korki, tłumy, wszędzie pełno pensjonatów, hoteli i gówna z Chin (bo podobno nie ma komu robić prawdziwych pamiątek - nie mogę niestety znaleźć linka do tych rewelacji). Na każdym kroku czuć, że chcą cię ogolić z kasy (6 zeta za małe lody to jednak przesada). Zakopane jest brzydkie, zatłoczone i głośne. Nastawione w 100% na turystykę miasto w którym chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie chciałby mieszkać. Nawet w Sopocie (którego nie lubię od dawien dawna) nie jest tak źle (chociaż Łeba, Hel i Władysławowo dzielnie stają w szranki w tej konkurencji). Najgorsze w tym wszystkim jest chyba jednak to, że w internecie podobne do tej opinie pojawiają się od kilku lat (chociaż akurat w tu jest link do w miarę świeżej) i wygląda na to, że w tym przypadku lepsze jutro było wczoraj.

Teraz pytanie brzmi - kto winien i dlaczego my wszyscy? Bo nie da się (niestety) całą odpowiedzialnością za taki stan rzeczy obarczyć tylko jednej osoby, czy grupy osób. Winne są władze i turystycznych wiosek tego pokroju, bo krótkowzrocznie patrząc za pieniądzem przymykają oczy na ten rozpierdol, a dodatkowo nie starają się (ewentualnie starają się niedostatecznie lub po prostu są nieudolne) zorganizować i zareklamować mieszkańcom innych opcji zarobku. Winni są mieszkańcy, bo goniąc za zarobkiem nie zauważają, że cały urok miejscowości w której mieszkają zaczyna gdzieś znikać i w imię coraz lepszych zarobków są w stanie się z tym pogodzić. Nie szukają alternatyw chcąc tylko wycyckać ściągających tu w sezonie frajerów. Winni jesteśmy też my - turyści - przyjeżdżamy tam i dajemy się golić chcąc taniego gówna z Chin. Miażdżymy swoją masą, ilością i pieniędzmi biedne miasteczko, w którym - wszystko na to wskazuje - nie da się już żyć. Jeszcze kilka lat i będzie tam jedno wielkie centrum handlowe z jeszcze większym hotelem, a za kolejnych kilka już nikt nie będzie tam chciał jeździć. I wtedy (być może) Zakopane wróci do jakiej takiej normalności.

P.S. Chociaż pisałem głównie o Zakopanem podobne spostrzeżenia dotyczą innych turystycznych miast i miasteczek - nie tylko tych wymienionych przeze mnie z nazwy.

21 lipca 2018

Dlaczego PiS tak bardzo się boi przegranych wyborów?

Ostatnie dni obfitują w godzące w podstawy demokracji zdarzenia wywołane przez naszych ukopanych rządzących. Każdy, kto ma IQ powyżej 75 (a więc nie jest idiotą) widzi jak na dłoni, że zmiany te mają na celu wprowadzenie w Polsce rządów autorytarnych, może nawet dyktatury na wzór Putinowskiej Rosji, czy też Białorusi Łukaszenki. Co więcej wygląda to tak, jakby imć Kaczyński chciał w tym dziele skorzystać z doświadczeń komunistycznych działaczy o PZPRowskich korzeniach.

Najbardziej w tym wszystkim dziwi mnie fakt, że mimo iż to wszystko jest tak perfidnie widoczne, mimo iż tak wielu z wciąż żyjących pamięta komunę i życie w jej cieniu, mimo iż każdy kto potrafi liczyć widzi, iż działania tego rządu doprowadzą ten kraj do bankructwa i to w dość krótkim czasie (zwłaszcza po tym jak zostaniemy odcięci od unijnej kasy), mimo iż rządzący odcinają nas od życzliwych nam do niedawna jeszcze krajów europy zachodniej (USA same się odcinają od wszystkich wchodząc we współczesną wersję izolacjonizmu dzięki Trumpowi, którego poczytalność uważam za mocno ograniczoną), mimo tak wielu dowodów iż poważnej części członków i działaczy PiS zależy głównie na władzy i pieniądzach, oraz ich całkowitemu brakowi szacunku dla innych niż "jedynie słuszne" poglądy, mimo tego wszystkiego (i nawiązania stosunków międzynarodowych z San Escobar) i wielu, wielu więcej zdarzeń tak wielu ludzi jest gotowych głosować na PiS. Czy to naprawdę możliwe, że ludzi kupiono 500+ i obietnicą nie przyjmowania uchodźców? Nie mówię, że to są bardzo złe pomysły, choć kiedyś byłem im bardzo przeciwny, nie mniej jednak wykonanie pierwszego jest stanowczo zbyt drogie, natomiast drugiego nieludzkie co dziwi zwłaszcza w kontekście "chrześcijańskiej miłości bliźniego", z którą ta partia polityczna powinna być bardzo blisko, bo w końcu co rusz podkreślają swoją katolickość. Tutaj mała dygresja - im bardziej ktoś uważa się za katolika to mniej w nim "miłości bliźniego" i mam wrażenie, że to nie jest tylko polska specjalność.

Pytanie brzmi, kiedy ten dziwny trend się odwróci? Kiedy ludzie zrozumieją, że to co się teraz dzieje, to nie są zwykłe przepychanki na szczycie, które nie mają realnego wpływu na nas tu na dole. Mają i to jak największy - przytoczę tu przykład i to wcale nie teoretyczny. W opanowanych przez Ziobrę sądach i prokuraturze ciągle robi się wszystko, aby udupić kierowce Seicento, który miał czelność skręcać w lewo wtedy, gdy kierowca Beci Sz. akurat był zajęty (co podkreśla spora część ujawnionych dowodów) łamaniem przepisów, bo albo jemy, albo Beci się spieszyło. Co więcej ofiarami polityki staną się już niedługo nasze dzieci. Deforma edukacji cofająca nas ze średniowiecza do epoki jaskiniowej niestety nie zapewni naszym pociechom umiejętności potrzebnych na dzisiejszym rynku pracy faworyzując zresztą przedmioty humanistyczne - zwłaszcza historię (odpowiednio dostosowaną do rządowej narracji), którą nasze dzieci będą faszerowane niczym gęsi na francuski pasztet swoją karmą - co do których wiadomo nie od dziś, że nie dają dobrej pracy, albo inaczej - dają mniejsze szanse na dobrze płatną pracę.

Może to wszystko bierze się z braku pomysłu partii opozycyjnych na alternatywę? PO bez Tuska to straszna porażka i tak jak kiedyś tak i dziś uważam, ze to on - poprzez wycofanie się z krajowej polityki ponosi niemałą część odpowiedzialności za ten obecny burdel. PO Ewy Kopacz, czy Grzegorza Schetyny to cień partii, która rządziła Polską przez dwie kadencje. Obecnie buduje swoją tożsamość na nie byciu PiSem, co jak widać jest taktyką przynoszącą dość umiarkowane sukcesy, a w przypadku Nowoczesnej staje się jej gwoździem do trumny (bo nie pozwala odróżnić jej od PO). Kukiz'15 nie jest opozycją w ścisłym tego słowa znaczeniu, ponieważ jej głównym zadaniem jest sranie do ogródka PO, a to w większości wypadków oznacza robienie loda PiSowi. Poza tym jako przedziwny konglomerat osobowości i interesów są tak niespójni i nieprzewidywalni, że im prędzej znikną ze sceny politycznej tym lepiej. SLD, które przypomniało sobie o tym, że ma lewicę w nazwie dla mnie akurat jest w tej chwili wybitnie niestrawne, a PSL - no cóż jak zawsze bez wyrazu. Reszta partii w tej chwili praktycznie się nie liczy (i miejmy nadzieje, że tak zostanie). Jeśli więc to jest powodem niechęci wyborców do PO trzeba to jak najszybciej zmienić i opracować program, który nie będzie się opierał wyłącznie na anty-pis. Więcej nawet - w niektórych przypadkach warto się z PiS zgodzić, żeby pokazać, że się jest "tym mądrzejszym", choć wiem, że z morza głupot jakie wymyślili rządzący ciężko jest wyłowić coś cennego, ale jest to jak najbardziej możliwe.

Szansa na oddalenie widma autorytaryzmu ciągle jest, ale z każdym posiedzeniem sejmu znika coraz bardziej. Całkiem możliwe, że wyniki następnych wyborów do parlamentu zostaną ustalone na Nowogrodzkiej, chyba, że trend się odwróci i poparcie dla władzy drastycznie się zmniejszy.

P.S. Druga nadzieja dla kraju to rychłe zejście Kaczyńskiego, ale koniecznie i niepodważalnie z przyczyn naturalnych.

27 maja 2018

Korzystając z dobrodziejstw robienia zakupów akurat wtedy gdy potrzebuję…


.. kupiłem sobie dzisiaj parówki. Niestety dowiaduję się, że Duda (związkowiec, a nie Andrzej) planuje cisnąć rząd o całkowity zakaz pracy w niedzielę. Raczej nie odniesie 100% sukcesu, ale zastanawiam się tylko, czy chłopina się zastanowił tylko po kiego chuja. O ile niedzielę bez zakupów jestem w stanie przeżyć (choć nie bez marudzenia), to dlaczego chce mi się zakazać w ten dzień pójść do kina, restauracji, teatru, siłowni czy choćby muzeum? Jeśli jest przyzwoita pogoda to owszem, mogę sobie pójść na spacer czy cuś, ale klimat mamy w tym kraju delikatnie rzecz ujmując chujowy, więc na pogodę nie można liczyć. Do kościoła nie chodzę, bo nie odczuwam takiej potrzeby, zresztą nudzić się to ja już wolę w domu niż przy opowiastkach gościa w sukience, który często nie jest w stanie żyć zgodnie z nimi.

Od dawna wiedziałem, że związkowcy potrafią położyć na łopatki dowolną firmę w której działają, niezależnie od tego jak jest duża, czy dochodowa. Raz zresztą działalność związkowców właśnie dotknęła mnie bezpośrednio doprowadzając do zamknięcia oddziału firmy w którym pracowałem. Teraz dla odmiany chcą mi poukładać weekend.

P.S. Dziś w kościele na moim osiedlu komunie - takiego sajgonu w życiu nie widziałem. Normalnie korki, pobocza, chodniki wszystko co się dało i się (legalnie) nie dało gęsto obstawione pojazdami. Ledwo do domu mogłem wrócić. Nawet gdy w szkole obok mnie jest wywiadówka nie jest aż tak źle (chociaż do “dobrze” też sporo brakuje).

20 maja 2018

Dlaczego nie mogę kupić w niedzielę parówek?

Jak zapewne większość z was zdążyła już się zorientować jestem wyjątkowo niechętny obecnej władzy. Niechęć moja trwa od pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych więc nie jest ona wynikiem ostatnich wydarzeń, a ogólnego wrażenia jakie robi polska prawica.

Pomijam już fakt, że polska prawica to w zasadzie głównie narodowo-chrześcijańscy-socjaliści, polska lewica to socliberałowie, a centrum to liberałowie, więc nasi politycy potrafią zepsuć nawet tak prosty podział sadzając socjalistów i byłych komunistów po prawej, oraz byłych komunistów i socjalistów po lewej stronie sceny politycznej.

Niestety na tej naszej tzw. prawicy zasiadają osoby, które mają bardzo dziwne pojęcie o tym co dla Polski i Polaków jest najlepsze. Okej - dali znam 500+, które kosztuje 619 zeta (i to każdego Polaka), ale w tym samym czasie gdzie tylko się da podcinają skrzydła gospodarce. Przykładem może tu być choćby ustawa “wiatrakowa”, która tak pozmieniała zasady gry, że inwestycje w tzw. “elektrownie wiatrowe” właściwie przestały być opłacalne. Renacjonalizacja niektórych banków na zasadzie “bo tak”, ręczne sterowanie sądami podważa wiarygodność polskiego systemu prawnego co z kolei nie zachęca do współpracy zagranicznego kapitału. Mnóstwo dziwnych, często zupełnie nieprzemyślanych i pisanych na kolanie przepisów z których potem posłowie wycofują się rakiem. I to wszystko dzięki gościowi, który nie ma prawa jazdy, dzieci, nawet nie ma żony i mieszkał u mamusi aż nie skończył 60-ciu kilku lat. Jeśli jeszcze dodamy, że specjalizował się w komunistycznym prawie, a w gospodarce rynkowej nie przepracował ani jednego dnia na etacie, lub na własny rachunek, to ja się nie dziwię, że w imię chuj wie czego postanowił nam sprawić prezent pod postacią niedziel “niehandlowych”.

Oficjalnie powody były dwa - pierwszy, to wsparcie małych placówek handlowych prowadzonych przez właścicieli, drugi to możliwość spędzania wolnych niedziel pracownikom sklepów. Osobiście uważam, że oba te powody to bujda i chodziło raczej o zrobienie metaforycznej laski związkowcom z “Solidarności”, Rydzykowi i czarnej mafii pedofilskiej. Dlaczego tak uważam? Zastanówcie się jakie są wasze zwyczaje zakupowe. Pewnie raz-dwa razy w tygodniu chodzicie do XXX (to wstaw nazwę swojego ulubionego dyskontu), lub trochę rzadziej do YYY (tu wstaw nazwę swojego ulubionego hipermarketu) robicie większe zakupy bo przynajmniej wszystko jest jednym miejscu. Czasem pójdziecie do ZZZ (tu wstaw nazwę swoich ulubionych delikatesów, gdzie możesz kupić jakieś bardziej wyszukane składniki potraw). Cześć z was, która ma blisko i do tego ma jeszcze na to ochotę to od czasu do czasu, ale nie częściej niż raz na tydzień, chodzi na jakiś lokalny bazarek. Nie robimy naszych codziennych zakupów w małych sklepach, bo o ile nie są to jakieś specjalne frykasy, nie do zdobycia nigdzie indziej, zwyczajnie się nie opłaca, bo drogo, a po inny asortyment musisz iść do innego sklepu, kolejny raz stać w kolejce, płacić itp. itd. Dlatego małe sklepy odwiedzamy głównie na szybkie, bardzo konkretne zakupy gdy czegoś nam zabrakło, a do dyskontu za daleko. Przez wiele lat mogliśmy nasze duże i małe zakupy robić właściwie kiedykolwiek. Dzięki temu nie przejmowaliśmy się zbytnio, gdy czegoś tam zapomnieliśmy kupić, bo potem się to dokupywało w lokalnym sklepie. Teraz, gdy wycięto nam jeden z bardzo wygodnych do robienia zakupów dni musimy nabrać nowych zwyczajów. Musimy zacząć planować nasze zakupy, a że większość z nas ma na to dość ograniczony czas po prostu zacznie robić konkretne listy zakupów i chodzić z nimi do hipermarketów. Wiedząc, że nie będą mogli sobie swobodnie dokupić tego co im ewentualnie zabraknie będą planować swoje zakupy dokładniej, w związku z tym do lokalnych sklepów nie bardzo będzie już po co chodzić i wiele z nich po prostu padnie. Ponadto skrócony czas pracy placówek handlowych spowoduje, że będzie można spokojnie zwolnić 1/7 załogi, a że dyskontom i hipermarketom spadną przy tym koszty, a obroty wzrosną, to na pewno nie będą przy tym marudzić (zresztą nie słyszałem, aby jakikolwiek przedstawiciel sieci dyskontów lub hipermarketów miauczał, że mu się ten zakaz nie podoba). Co do większej ilości czasu spędzonego z rodziną to ten argument jest dla mnie w ogóle z kosmosu, bo przecież nie każdy ma tą rodzinę, dzieci, partnerów. Więcej nawet - osoby pracujące w weekendy to często byli dorabiający sobie studenci, lub osoby na które w domu nikt nie czeka. Wreszcie należy przyjąć do wiadomości, że pracownicy handlu nie zasuwają 7 dni w tygodniu po 12 godzin (chociaż może w jakiś Janusz-Polach tak się może zdarzać), ale tak jak my wszyscy 40-48 godzin w tygodniu. To oznacza, że czas spędzony w pracy w niedzielę odrabiają sobie niejako w tygodniu, mając dodatkowo opcję załatwienia czegoś co potrzebują (lekarza, urzędu, różdżkarza, czy choćby wizyty kominiarza ze spółdzielni) nie musząc na to brać wolnego dnia.

Dlaczego więc nie mogę pójść dzisiaj do sklepu obok i kupić sobie tych jebanych parówek? Nie mogli zamiast tego zakazu uchwalić 200% stawki za pracę w niedzielę dla wszystkich? To by było rozwiązanie o wiele bardziej satysfakcjonujące dla wszystkich zainteresowanych.

P.S. Dobrze przynajmniej, że nie wrócili do zakazu pracy w niedzielę tak jak planowali te 10-12 lat temu.

8 kwietnia 2018

Będę tworzył grę.


Wstęp być może będzie wydawał się trochę nie na temat, ale w mojej głowie wszystko ładnie się składa i po kilku stronach wyjaśnień, kilkunastu wykresach, oraz godzinnym filmie wszystko będzie jasne. Okej z wykresami to już lekka przesada.

Zacznę od późnych lat 80-tych i wczesnych lat 90-tych. Swoje triumfy święciła wtedy pewna gałąź programistycznej sztuki (która istnieje i rozwija się do dziś, choć straciła sporo ze swego uroku) zwana demosceną (zainteresowanym polecam też dokument The Art of Algorithms). We wspomnianym przeze mnie czasie w sztuce tej na komputerach Amiga wymiatała grupa Red Sector Inc. (RSI). Jeden z jej koderów zauważył, że właściwie wiele z tego co robi jest bardzo powtarzalne i w ten sposób zrodziło się narzędzie, które (przynajmniej mi) sprawiło sporo radości - Demomaker (linku do jakiegoś ładnego opisu niestety brak). Narzędzie to pozwalało ostatniej sierocie zrobić w kilku-kilkunastu kliknięciach demko w stylu RSI i wrzucić je choćby do sektora rozruchowego dyskietki. Sam z tego wielokrotnie korzystałem, ot choćby dla zrobienia bajeranckiego menu, czy po prostu zaznaczenia, że ta dyskietka jest moja. Tworzenie dem nigdy wcześniej (ani później) nie było równie proste.

Kolejne ćwierć wieku to moja przesiadka z Amigi na PC i kilka podejść do tego, aby napisać jakąś własną grę, lub demo. Umiałem coś tam zakodować w Turbo Pascalu, ale zawsze miałem problem z odpaleniem trybu z “ulepszoną” grafiką (to był chyba tryb 13h), a standardowa biblioteka graficzna dawała dość biedne rezultaty. Przesiadka kilka lat później na Delphi wiele tutaj nie zmieniła. Próby dogadania się z Direct X spełzły na panewce, a nie widziałem innej drogi na stworzenie czegoś, co by się nie cięło jak jakiś cholerny emo nastolatek w trakcie ciężkiej depresji tuż po tym jak odnalazł swoje ciężko ranne pantofle. Na ładnych parę lat programowanie odstawiłem do kąta. Potrzebne mi jednak było kilka makr w Excelu, więc opanowałem VBA, a w konsekwencji VB i C#. Gdzieś tam w tyle wizji otarłem się o Pythona programując robota, którego opisywałem na tym blogu jakiś czas temu. To pasmo sukcesów spowodowało kolejne podejście do Direct X i kolejną porażkę (choć znacznie mniej spektakularną niż w przypadku Delphi). Marzył mi się taki Demomaker dla gier - coś, co zdjęłoby ciężar mozolnego budowania własnego silnika z moich wątłych (programistycznie) barków. Szybko pomyślałem o jakimś gotowym silniku graficznym, który gdzieś mi tam śmignął w czasie instalacji Visual Studio, zdaje się, że był to Unreal Engine. Jakoś tak się jednak zdarzyło, że w czasie przygotowaań do instalacji moją uwagę przyciągnęło Unity

Unity okazało się być dokładnie tym, czego szukałem. Wrzucam tam jakąś grafikę, muzykę w prawie dowolnej postaci, do tego modele 3D na żywca z blendera, piszę kilka skryptów i mam grę. Zamiast tracić czas na walkę z systemem mogę poświęcić się tym fajniejszym aspektom tworzenia gier. W kilka-kilkanaście godzin można stworzyć grę, która nie wygląda jak coś co ma wywołać drgawki u epileptyka (w sensie, że obraz nie mruga jak szalony z powodu odświeżania), z muzyczką i innymi, jakże potrzebnymi pierdołami. Silnik choć zdecydowanie 3D pozwala też na tworzenie gier 2D (choć tak naprawdę udaje, bo wszystkie gry jakie tworzy są 3D), a skompilowanie gotowego projektu na różne platformy wymaga najwyżej kilka kliknięć, a w przypadku prostszych gier nawet nie wymaga zmian w kodzie. Dodatkowo możemy zaimplementować reklamy czy inne systemy monetyzacji naszego małego przedsięwzięcia (niestety nie testowałem, bo kilka materiałów których użyłem do stworzenia tej gry wyklucza komercyjne zastosowanie).

Unity bez żadnych zmian w sterujących grą skryptach funkcjonuje na moim PC, komórce (dostępna nawet w Google Play), oraz na stronie internetowej (wkrótce na wynalazkowo.com. Pobawcie się, oceńcie (oczywiście pozytywnie) i spróbujcie sami swoich sił. Nie znalazłem niestety żadnego darmowego tutoriala, którego mógłbym spokojnie polecić, ale warto poszukać jakiegoś płatnego kursu na którejś z platform e-learningowych. Częste promocje pozwalają wyłapać fajne kursy za niewielkie pieniądze.

P.S. Niech moc będzie z wami.

28 marca 2018

Czy to poprawność polityczna, czy już nawet dziennikarze nie znają języka polskiego?

Tytułem wstępu - nie uważam się za prof. Miodka polskiego internetu. Błędy sadzę codziennie, literówki to mój chleb powszedni, a przedziwne związki frazeologiczne są nieomalże moją wizytówką (chociaż kilka moich powiedzonek powoli zaczyna się przyjmować). Pomimo tych moich ułomności staram się posługiwać - przynajmniej publicznie - w miarę poprawną polszczyzną. Do tej pory apogeum wkurwu osiągałem, gdy ktoś mówił "dwoje" mając na myśli dwóch osobników płci niewątpliwie męskiej.

Odprawiając swoje pogańskie modły nad moją codzienną prasówką napatoczyłem się na pewien artykuł. Jak już pisałem nie jestem Miodkiem, a wykształcenie choć wyższe, to jednak mam techniczne, a nie językowe, nie mniej jednak uczono mnie, że padłe zwierze to albo truchło, albo padlina, a nie "zwłoki" (jakoś tydzień temu w podobnym kontekście użyto określenia "ciało" i już wtedy myślałem, że to drobna przesada).

Nie wiem, może mi się wydaje, ale dziennikarstwo w Polsce (niezależnie od tego z którą stroną politycznego sporu jest związane) systematycznie obniża swoje loty. Artykuły informacyjne to tylko przedruki, reportaże i felietony są przeraźliwie wręcz stronnicze, a teraz dochodzi jeszcze powolny upadek języka. Jak tak dalej pójdzie okaże się, że najbardziej wartościowe pod względem treści znajdziemy już tylko w gazetce reklamowej sklepu z nakrapianym chrząszczem w swoim logo.

P.S. Becia stwierdziła, że nagrody należały się i jej i jej przydupasom, bo "ciężko pracowali". Program "koryto+" w pełni. 

3 marca 2018

„Planeta Spisek” (post odzyskany)

Oryginalnie opublikowany 2006-05-21

Spokojnie, nawiązanie do znanej książki Orsona Scotta Carda dotyczy tylko tytułu. Skąd taki tytuł? Już tłumaczę. Dzisiejsi politycy związani z frakcją rządzącą uwielbiają wręcz szafować określeniami typu: spisek, układ itp. Ponieważ z taką łatwością przychodzi im wymyślanie nowych spisków tak więc i ja spróbuję swych sił w tej konkurencji.

Aby doścignąć niedoścignionych przyjmę podobnie jak oni pewne założenia:
1) uczestnicy spisku zawsze są ludźmi, których się nie lubi,
2) nie potrzeba żadnych dowodów, wystarczą oskarżenia i niedomówienia, jeśli jednak chce się przytaczać jakieś dowody powinny być one albo ewidentnie sfabrykowane, albo stanowić grupę kompletnie ze sobą nie powiązanych zdarzeń, konkret są absolutnie zabronione, gdyż zbyt łatwo je podważyć,
3) wystarczy, aby logika teorii spiskowej była powierzchowna, jednakże jeśli przytacza się dowody wg punktu 2, trzeba zadbać o to, by się ze sobą wiązały, niekoniecznie logicznie,
4) zakazane jest nadawanie oskarżeniom pozorów prawdopodobieństwa,
5) jeśli tylko istniej możliwość stosowania ostrej retoryki, nomenklatury partyjnej, lub dziwnych sformułowań i porównań, należy je stosować,
6) mile widziane są akcenty patriotyczne (oczywiście nasi wrogowie są zawsze agentami obcych mocarstw)
7) jeśli jest to forma pisana, niezbędne staje się stawianie wykrzykników przy co idiotyczniejszych wywodach,
8) motywy powstania spisku powinny być albo niejasne, albo niedopowiedziane, albo niedorzeczne, chociaż najlepiej jest, gdy są przemilczane.
W świetle powyższych założeń ukułem następującą teorię spiskową (dla mniej myślących -wszystko co poniżej stanowi wymysł autora tejże notki).

Agenci wywiadu watykańskiego chcą przejąć Polskę!



Drodzy obywatele rzeczpospolitej trzeciej i trzy czwarte! Chciałbym uczulić Was na pewne fakty z życia publicznego, które jednoznacznie wskazują, że agenci wywiadu watykańskiego, tzw. gwardia szwajcarska, chcą obalić w naszym kraju demokrację i przejąć władzę. Spisek ten istnieje już od roku 966, tak więc od ponad tysiąclecia! Gdy nie powiodło się siłowe przejęcie władzy nad naszym krajem, zawiązano panświatowy (dla mniej oczytanych – takiego słowa chyba nie ma, ale gdyby było, to powinno oznaczać ogólnoświatowy), do którego od początku należeli Niemcy i Czesi, lecz skrycie sterowało nimi państwo kościelne. Co nie udało się Niemcom siłą, Czechom udało się podstępem – zdobyli przyczółki dla watykańskich agentów. Bezczelność Watykanu była tak wielka, że nawet nie próbowano zataić kto jest agentem! Od razu można było rozpoznać takowego po habicie. Dość szybko jednak watykańskim agentom udało się podporządkować sobie gospodarczo Polskę i wprowadzić daninę, dzięki której bogacił się Watykan, ukrywając ją pod nazwą „dziesięcina”.

Do dziś ponosimy konsekwencje watykańskiego spisku. Najgorszy w tym wszystkim jest fakt, że uczestniczą w nim też nasi rodacy, chociaż przez zdradę jakiej się dopuścili utracili możliwość nazywania siebie Polakami! Nie tylko chcą za darmo oddać nas pod watykańską okupację, ale też przeprowadzają pranie mózgów na szeroką skalę, które zaczyna się już od szkoły podstawowej pod postacią tzw. „lekcji religii”. Akcja ta, ma na celu zdławić w zarodku ewentualny opór przeciwko zbrodniczej akcji Watykanu! Co gorsza, watykańscy agenci dopuścili się fałszerstwa wyborczego, w wyniku którego pod pozorem legalności ster władzy w Polsce przejęły wrogie Naszemu krajowi siły.

Ponieważ siły te muszą ukrywać, iż w rzeczywistości są watykańskimi agentami, nie mogą odbierać bezpośrednio instrukcji od swoich mocodawców, bo mogłoby to doprowadzić do przedwczesnego ich zdemaskowania, tak więc otrzymują szyfrogramy drogą radiową. Jestem w posiadaniu niezbitych dowodów, których oczywiście w tej chwili nie mogę ujawnić, gdyż groziłoby to destabilizacją państwa, iż radiostacja nadająca szyfrogramy znajduje się w Toruniu. Ponieważ prawomyślni obywatele Polscy mogliby przejąć transmisje w pasmach wojskowych, używają oni pasm cywilnych, które z kolei można odbierać na zwykłych radioodbiornikach. Część dowodów, które mam w posiadaniu, stanowią ekspertyzy niezależnych ekspertów z mojej organizacji, które jasno wskazują, iż instrukcje dla watykańskich agentów przekazywane są za pomocą podprogowego sygnału hipnotycznego. Ten podprogowy sygnał hipnotyczny nie tylko przekazuje informacje watykańskim agentom, ale hipnotyzuje ewentualnych słuchaczy, którzy po nieopatrznym wysłuchaniu bez przygotowania choćby kilku minut transmisji stają się kolejnymi watykańskimi agentami. Oczywiście nie jest to możliwe bez wcześniejszego przeszkolenia, które odbywa się jawnie pod postacią wcześniej wspomnianych „lekcji religii”.

Aby zmylić tych prawomyślnych obywateli naszego kraju, którzy już dawno pojęli prawdę o watykańskim spisku, zostaje zaserwowana nam bezlitosna propaganda, jakoby radiostacja nadająca szyfrogramy nie była bezpośrednio powiązana z watykańską mafią! Ale jestem w posiadaniu teczek, których ze względu na bezpieczeństwo narodowe nie mogę w tej chwili ujawnić, które niezbicie wykazują, że tak właśnie jest.

Na szczęście moim niezależnym ekspertom udało się ustalić, że siła przekazu podprogowo hipnotycznego ostatnio bardzo spadła. Dlatego właśnie do Polski, prawdopodobnie pod koniec maja, przyjeżdża naczelny koordynator tej akcji, aby przy pomocy tajnych, kosmicznych technologii, w których posiadanie Watykan wszedł ponad 500 lat temu, a za wszelką wiedzę o nich palił nieszczęśników na stosach, które przywrócą owemu przekazowi jego pierwotną siłę.

Nie można dopuścić do tego, aby Polska kolejny raz utraciła swą krwawo wywalczoną niepodległość na rzecz kolejnego, podstępnego okupanta!

P.S. Notkę tą chciałby zadedykować politykom LPR ze szczególnym uwzględnieniem posła Wierzejewskiego, politykom Samoobrony ze szczególnym uwzględnieniem A. Leppera, oraz posłom PiS ze szczególnym uwzględnieniem panów Gosiewskiego, J. Kaczyńskiego, oraz Ziobry.

Wybrałem się do prywatnego szpitala, żebyście wy nie musieli

Odzywam się po przerwie. W sumie co się dzieje w kraju i za granicą to chyba wszyscy wiedzą, nie ma więc sensu tutaj kolejny raz tego przypo...