3 marca 2018

Wstałem rano... (post odzyskany)

Oryginalnie opublikowany 2011-01-09

Dzisiaj rano o godz. 4 zbudziła mnie moja małżonka. „Mam skurcze” powiedziała. Nie muszę nadmieniać, że o tej nieludzkiej porze jedyne pytanie jakie mi przyszło do głowy, a nie wydawało się jakoś skrajnie głupie brzmiało:
- Jak często? - co zapoczątkowało mniej więcej taki dialog:
- Co 10 minut.
- Aha. To pewnie fałszywy alarm, jeszcze nie ma się czym martwić.
- Ja chyba jednak wstanę.
- Dobra, obudź mnie, jakby zrobiły się co 5 minut.
- Dobra.

Niestety wiedziałem, że już nie zasnę i jakieś 5 minut później dołączyłem do małżowiny w czuwaniu. Skurcze jakoś nie miały dość przyzwoitości aby o tej nieludzkiej godzinie dać sobie spokój z męczeniem szacownej mej lepszej połowy. Na wszelki wypadek zaliczyliśmy prysznic i mycie ząbków. O godzinie 5:30 skurcze, które doszły do wniosku, że to już bardziej ludzka pora zagęściły się do około 5 minut. Szybki wniosek – won do szpitala.

Przy wejściu do szpitala witają nas dzwony pobliskiego kościoła – jest szósta rano. Zmierzamy do izby przyjęć, gdzie po krótkim badaniu zapada decyzja – żona zostaje, zaczyna się akcja.

Z początku wszystko zaczynało się niemrawo, nawet dało się zdrzemnąć na kilka, kilkanaście minut. Wydaje się, że nie dające małżowinie spokoju skurcze to jakaś lipa, o większym znaczeniu psychologicznym, niż fizycznym.

Około godziny 10 skurcze nasilają się, żona zaczyna odczuwać w ich trakcie wyraźny ból, widać, że to nie przelewki. Koło dziesiątej trzydzieści udało mi się wypalić ostatniego papierosa, gdy wróciłem do niej wiedziałem już, że aż do końca z nią zostanę, bo jak wyjdę, to albo coś przegapię, albo zwyczajnie nie będę miał po co wracać, bo głowę urwie mi demon, który mógłby w czasie mojej krótkiej nieobecności zająć miejsce małżowiny. Skurcze zagęściły się do mniej więcej jednego na trzy minuty. Żona wyraźnie cierpiała, zaczęła dostawać kroplówki. Z mojego punktu obserwacyjnego widziałem, że pojawia się coraz więcej krwi. Personel medyczny przychodził dość często sprawdzać jak sobie radzi moja lepsza połowa. Około trzynastej skurcze są tak potężne, że z żonką naprawdę ciężko się porozumieć. Zaczyna jęczeć z bólu. Przy każdym z nich staram się masować jej krzyż, jednocześnie dając miażdżyć sobie palce w jej stalowym uścisku. Koło czternastej bóle są już tak silne, że w pewnym momencie czuje, że żona ścisnęła mi dłoń tak mocno, że aż coś w niej przeskoczyło. Na wszelki wypadek przełożyłem zegarek na drugą rękę, żeby nie było problemu gdyby spuchła. Jednak dalej daje jej się wyżywać na swojej kończynie, bo przecież ją boli o wiele bardziej niż mnie. Po kilku minutach jednak ból w mojej dłoni ustępuje, ból małżonki nie. Personel medyczny mimo jej wyraźnego cierpienia zmusza ją do coraz to większego wysiłku. Mimo to żona godzi się na to, instynkt podpowiada jej choć trochę co ma robić. Żałuje, że nie mogę jej jakoś ulżyć, pozostaje mi tylko zachęcać ją do dalszego wysiłku. Żona coraz częściej mówi, że już nie da rady, że ma dość, że umrze, żeby dać jej spokój. Nie mogliśmy spełnić jej prośby.

Wreszcie widać efekty jej bólu i wysiłku, to powoduje, że żonka zbiera się w sobie jeszcze bardziej, że wie, że cały jej ból i wysiłek się opłaca, że to już niedługo. Jeszcze chwila, jeszcze ostatni skurcz i o godzinie 14:54... przychodzi na świat nasz synek. Kawał chłopa, waży niecałe cztery kilogramy, jest zdrowy, silny i ładny nawet nie biorąc pod uwagę, że to noworodek. Nawet nie marzyłem o tym, że moje pierwsze dziecko będzie takie udane.

Dziękuję Ci Żono, za Twój wysiłek. Synku, witaj na świecie!

P.S. Jakby kogoś to interesowało, to rękę mam całą.
P.S.2. Sześć godzin bez peta nie boli tak bardzo jak myślałem.
P.S.3. Młody mnie lubi, w każdym razie kiedy go trzymam na rękach.
P.S.4. Żona żyje, ma się dobrze, choć jest przeokrutnie wymęczona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

„Obrażać też trzeba umieć!”

W zasadzie ten jeden cytat wystarczyłby za cały wpis. Nie wiem, czy w tym ukopanym kraju uchował się jeszcze ktokolwiek powyżej 25 roku życi...