3 marca 2018

Jeszcze Polska nie zginęła...(post odzyskany)

Oryginalnie opublikowany 2013-12-12

póki Polak pije... A Polak nie lubi sobie żałować, więc Polska jeszcze długo pożyje.
Przeczytałem ostatnio artykuł o tym, dlaczego Polacy piją na imprezach (wiele nie wniósł, ale kolejny raz chwalę się, że umiem czytać). Sam artykuł mało odkrywczy, ale komentarze już ciekawsze. Chciałem coś dorzucić od siebie, ale po co wysilać się na kilka słów, jak se można notkę na bloga pierdyknąć.

Mianowicie chciałem się pochwalić swoimi zwyczajami odnośnie odurzania się. Są krótkie, proste i polecam każdemu ich stosowanie. Ja po prostu tego nie robię. Nie ma żadnych przeszkód natury moralnej, filozoficznej, czy zdrowotnej które zmuszałyby mnie do stanu permanentnej trzeźwości, ja po prostu nie lubię sytuacji w której nie w pełni kontroluję sam siebie, co więcej – mimo najszczerszych chęci i dziwnych spojrzeń kolegów (czasem też i koleżanek) nie rozumiem dlaczego inni poświęcają swoją godność tylko po to, żeby nieco poluźnić swoje związki z rzeczywistością. Nie mówię, że omijam alkohol tak szerokim łukiem, że wyczuwam go nawet w dropsach produkowanych w tej samej fabryce co pralinki z wódką, bo zdarza mi się wypić odrobinkę dla smaku, co np. w tym roku sumuje się do czterech małych piw i dwóch dużych (wielu moich kumpli wypija więcej w ciągu jednej imprezy niż ja rocznie). Lubię też smak whisky (lub jak kto woli whiskey), ale tylko smak...

Przyznam się też, że jeszcze w ogólniaku nie wylewałem za kołnierz, ale pewnego pięknego dnia po prostu zrozumiałem, że mnie to nie bawi. Alkohol raczej miał tendencje nie tyle do poprawiania mi humoru, co do jego pogarszania i wpędzania mnie w apatię. Miałem jeszcze płacić za to, że będę czuł się źle? Dziwne, ale wielu ludzi nawet nie próbuje bawić się na imprezie bez picia, albo gdy to już im się przydarzy traktują to jak dopust boży. Ja wręcz przeciwnie (no może poza chwilami, gdy czuję się kompletnie zażenowany zachowaniem towarzyszy). Odkryłem to jeszcze w ogólniaku, gdy przygotowywałem się do egzaminu na prawo jazdy. Chciałem się przekonać, czy trudno jest wytrzymać na imprezie i się nie napić. Nie było trudno, było dobrze, a i cola w takich przybytkach zwykle tańsza jest od piwa. Do tego doszedł fakt, że kiedyś na imprezie dostałem dość potężnie w mordę, co bardzo mnie do tej formy rozrywki zniechęciło i jakoś tak się skumulowało, że już na studiach piłem naprawdę niewiele (poza mało chwalebnym epizodem, gdy rozstałem się z dziewczyną, która obecnie jest moją żoną, ale i to trwało znacznie krócej niż nasze rozstanie – jedyne co mnie usprawiedliwia to stan mój ówczesny psychiczny przypominający jakąś przedziwną psychozę). Więcej nawet – na studiach właśnie, w czasie gdy nieomalże wszyscy dookoła mnie zalewali pałę przy każdej nadarzającej się okazji ja doszedłem do przedziwnego w tych okolicznościach wniosku, że tego nie lubię. Że chlanie aż zwalę się pod stół po prostu jest głupie. Można sobie golnąć coś małego na poprawę humoru (co jak wspomniałem na początku tego akapitu nie specjalnie sprawdza się w moim przypadku), ale żeby zaraz się upijać? Nie dziękuję.

Jak by tego było mało to do tego żywię bardzo głęboką awersję do osób pijanych i skacowanych i nie potrafię się powstrzymać od dość chłodnego, czasem wręcz wrogiego ich traktowania (pewnie zakrada się tutaj fakt, że jestem DDA). To też pewnie nie kieruje mnie w stronę kieliszka. Nie wiem, może kiedyś dopasuję się do reszty społeczeństwa, ale na razie nie po drodze mi z tym (no i na każdą imprezę mogę bezkarnie pojechać samochodem, bo wiem, że nie będę musiał go zostawić).

P.S. W tym roku magia świąt znowu, bezczelnie próbuje mnie ominąć.
P.S.2. Nadchodzi Wielka Okupacja Kuchni i mam zamiar kolejny raz zostać okupantem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znowu roczna przerwa?!

 Zupełnie przypadkiem postanowiłem dziś zajrzeć na te zgliszcza, które kiedyś były blogiem i zorientowałem się, że już od roku nic nie napis...