3 marca 2018

Elektroniczne pety (aka e-papieros) – czyli rzucam palenie. (post odzyskany)

Oryginalnie opublikowany 2014-01-26

Tak się złożyło, że w listopadzie roku pańskiego 2011 słysząc to i owo o tym wynalazku zapragnąłem go wykorzystać do niecnego celu – rzucenia palenia (był to już trzeci testowany przeze mnie wynalazek do rzucania palenia). Eksperyment się niestety nie udał, gdyż niewyposażony w silną wolę nie potrafiłem wmówić sobie, że rzucam palenie, a jedynie, że zmieniam formę nałogu.

Fiasko operacji przypieczętował fakt, że niestety nie potrafiłem całkowicie zrezygnować z normalnego fajczenia i gdy tylko było to możliwe (i w kilku przypadkach, gdy możliwe nie było) udawało mi się zorganizować jakiegoś papierosa i podtrzymać więzi z bardziej naturalną formą trucizny jaką miałem w zwyczaju raczyć się od środkowych lat swych nastoletnich. Po mniej więcej miesiącu, czy też dwóch zakończyłem więc tą farsę z e-petem (nazwa I-petjest już kurde na szczęście zajęta). Trwało to aż do roku 2012...

Wtedy moje nieco już nadwyrężone nadwagą, nadciśnieniem i paleniem serce urządziło maluteńki strajk ostrzegawczy, na moje szczęście jeszcze nie pod postacią zawału, czy stanu przedzawałowego, ale i tak najadłem się strachu. Skończyło się to w każdym razie nie tylko na kolejnej próbie rzucenia palenia, ale nawet i podjęcia regularnej aktywności fizycznej. Oczywiście po raz kolejny moja silna wola okazała swą słabość i poległem w boju. Mniej więcej po trzech miesiącach. Dokładnie w tych samych okolicznościach. Ehhh...

Wreszcie nadszedł rok 2013 i mój najstarszy zaczął mówić, że jak dorośnie to też będzie palił, a mówiąc naśladował moje wypuszczanie dymu. Lubił to zwłaszcza robić wtedy, gdy znalazł jakąś barierkę i mógł udawać, że to balkon (bo w domu wolno mi było palić jedynie na balkonie). Oczywiście jako ojciec, któremu zależy na swoich dzieciach zrobiłem sobie szybką analizę – czy on mnie znowu tak często widuje z tym petem? Wyszło, że i owszem, często. Czy mogłem przestać palić w domu? Raczej nie, bo tak jakoś mam odkąd chłopaki przyszły na świat, że zdecydowaną większość stresów mam w domu, a nie w pracy... Pozostało mi więc już tylko rzucić to cholerne palenie w pizdu. Tylko wtedy nie będzie szans na to, żeby mnie dzieci zobaczyły z petem. Wybór metody był oczywisty – kolejny raz padło na e-peta, jako że dawał mi mimo wszystko najdłuższe przerwy od palenia prawdziwych papierosów (ponieważ lubię wtrącenia w nawiasach dodam tylko, że próbowałem też gum – dla mnie nieskuteczne przy rzucaniu – i plastrów, które dawały obiecujące wyniki, ale tylko przez kilka dni), sięgające nawet tygodnia. Wybrałem więc sobie termin, ustaliłem sam ze sobą harmonogram działań i przystąpiłem do dzieła. Zacząłem 2 listopada, wytrzymałem do 11 gdy zrobiłem coś, co myślałem, że położy wszystkie moje wysiłki, a tylko mi pomogło – wyciągnąłem i spaliłem peta od mojej matki. Odkryłem wtedy, że wcale nie czuję się jakoś bardziej napalony niż wtedy, gdy paliłem e-peta (wciągałem sobie wtedy liquid o zawartości nikotyny zaledwie 0,6 mg/ml za to przez cały dzień, który czasem wzmacniałem niewielkimi dawkami liquidu 1,8), a co jeszcze ważniejsze, odkryłem że mi ten papieros w ogóle nic nie dał. Ani nie poczułem się lepiej, ani nie ustał pewien niedosyt który się odczuwa przy e-kopceniu. Dzięki temu był to do tej chwili ostatni papieros jaki spaliłem. Pozwoliło mi to zacząć powolutku realizować dalszy plan rzucania.

Na początek rzuciłem swój harmonogram rzucania. Niestety jako nałogowiec o bardzo słabej woli miałem olbrzymie problemy ze zrezygnowania z nikotyny. Zacząłem stosować, różne triki i uniki, które miały na celu oszukiwanie (głównie siebie), że niby coś robię, ale tak naprawdę nie jestem gotowy na następny krok i tak dalej i tak dalej. Słowem stek bzdur mających na celu dłuższe moje trwanie w nałogu. Koniec końców miałem przestać e-jarać i w ogóle jarać z początkiem roku, a na początku roku dopiero zacząłem osłabiać sobie swoje eliksiry z i tak marnego 0,6 to jakichś śmiesznych ilości typu 0,3 mg nikotyny w każdym mililitrze. Takie moce są niestety niedostępne w handlu, musiałem więc mieszać 0,6 z 0,0, a gdy skończyło mi się 0,6 znalazłem stary i bardzo mały już (po listopadowych ekscesach)zapas 1,8. W końcu skończyły się wszystkie liquidy z nikotyną jakie były w domu i od tygodnia siedzę sobie na 100% liquidach 0,0 nikotyny. I dalej jestem uzależniony od e-palenia, choć od nikotyny już mniej (no dobra jakoś jej brak dokucza mi mniej niż się spodziewałem). Jutro Dziś skończy mi się zapas liquidu 0,0 i wtedy nie będę miał co e-kopcić. To ostatni krok na mojej drodze do osiągnięcia stanu bezdymnego i wcale mi się do niego nie śpieszy. Niestety Na szczęście (fajne to przekreślanie) tak zbudowałem wszelkie okoliczności przyrody, aby maksymalnie sobie utrudnić zdobycie eliksiru... Za kilka godzin znowu będę musiał wspomóc bój mojej słabej silnej woli rzucenia palenia, z moją naprawdę silną wolą trwania w nałogu. Współczuję mojej żonie...

Niestety, rzucanie palenia w moim wypadku miało dość destrukcyjny wpływ na moje relacje małżeńskie. Małżowina moja niezbyt sobie radzi we wspieraniu mnie w moich pomysłach – jej podejście można by opisać takim oto monologiem:
-Rzucasz palenie? To bardzo dobrze, ale jak jutro będziesz szedł po fajki to kup chleb.
To nie ze złośliwości, ona po prostu tak ma. Wracając jednak do meritum, do którego droga prowadzi przez ostatnią już dygresję. Kiedy byłem małym chłopcem, właściwie aż do czasu lat mych nastoletnich nie miałem żadnego problemu z okazywaniem swoich uczuć całemu światu. Ponieważ odczuwałem wtedy na przemian pogardę i wkurw miałem przez to więcej kłopotów niż to było warte. Aż wpierniczyłem się w takie kłopoty, że trochę mnie to pohamowało. Kolejna porcja kłopotów spowodowana tym, że nie potrafiłem swojego wkurwu trzymać na wodzy wyleczyła mnie z tego całkowicie. Oczywiście dalej go odczuwałem, tyle tylko, że nikt o tym nie wiedział. Przekuwając tą opowieść dziejącą się jeszcze w poprzednim stuleciu na czasy obecne dochodzimy do momentu, gdy mój najstarszy syn całkowicie i bez najmniejszego wysiłku ze swojej strony zburzył mój bastion samokontroli i doprowadził mnie do stanu, gdy swój wkurw manifestuję wszem i wobec (choć w odróżnieniu od pradawnych czasów z początku akapitu ręce trzymam przy sobie, choć mordę drę nieprzeciętnie). Tak się złożyło, że ofiarą mojego rzucania palenia (a każde wychodzenie z nałogu budzi u wychodzącego silną chęć rozpieprzenia czegoś w drobny mak) padła właśnie ona. Za co chyba będę musiał ją przeprosić (a coś czuję, że ani kwiaty, ani czekoladki nie będą miały tutaj odpowiedniego przebicia... może SPA jakieś?), bo naprawdę było między nami już dość ostro. Sprawę dodatkowo skomplikował fakt, że wraz młodszym naszym pacholęciem spędziła dwa tygodnie w szpitalu, gdzie młody leczony był na zapalenie płuc. Sama również podupadła ostatnio na zdrowiu, co z kolei powodowało, że w dziedzinie wsparcia nasze wzajemne wymagania jakoś nie mogły doczekać się spełnienia. W każdym razie po kilku kłótniach na moje szczęście dalej mogę nie tylko nie pakować walizek, ale nawet i spać w małżeńskim łożu (a to dobrze, bo to najwygodniejsze wyro w całym domu jest). Żona żyje, powoli zabiera się za siebie i swoje zdrowie, a ja staram się jej w tym pomagać i nie okazywać swojego wkurwu w w taki sposób, żeby mogła go wziąć do siebie.

Reasumując – nigdy nie ma dobrego czasu na rozpoczęcie rzucania palenia. W związku z tym nie ma znaczenia kiedy zaczniesz. Każda metoda jest zła. Bo wymaga silnej woli a to w czasie macdonaldyzacji (fajny termin nie? Przeczytałem go kiedyś chyba we „Wprost” - dotyczy naszego pragnienia dostania wszystkiego natychmiast i przy najmniejszym wysiłku) wszystkiego dookoła po prostu przerasta możliwości przeciętnego zjadacza hamburgerów (ale nie tych z sieciowych fast-foodów, bo te są po prostu kiepskie). Najlepiej po prostu nie wpadać w nałogi. No chyba, że kawę – tą rzuciłem w 2008 w trzy dni. Nie piję do tej pory.

P.S. Jeśli ktoś bardzo chce znać moją szczegółową opinię na temat e-fajczenia to wystarczy poprosić. W komentarzu. Niestety napisanie jej może trochę potrwać, ponieważ muszę znaleźć jakąś wolną noc aby to uczynić.
P.S. 2 Do tej pory (znowuż od listopada!) nie mogę się pogodzić z faktem, że Dakann przestał kręcić swoje „Piątki”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Znowu roczna przerwa?!

 Zupełnie przypadkiem postanowiłem dziś zajrzeć na te zgliszcza, które kiedyś były blogiem i zorientowałem się, że już od roku nic nie napis...