3 marca 2018

Jestem Frustratem i nie mam kredytu w CHF (post odzyskany)

Oryginalnie opublikowany 2015-01-20

Co więcej - dobrze mi z tym. Zacznijmy jednakowoż od początku. Po raz pierwszy z kredytami we Frankach Szwajcarskich zetknąłem się widząc reklamę takowego na jakiejś witrynie we wczesnych latach 90-tych. Już wtedy, będąc pacholęciem w pierwszych klasach podstawówki i nie znając szumnego obecnie terminu “ryzyko kursowe”, o oprocentowaniu kredytów nie wspomnę, czułem że branie kredytu w walucie nie może być dobrym pomysłem.

Być może uczuliła mnie na to styczność z dolarem (ojciec chociaż był tylko rybakiem to jednak liczył się w oczach państwa za marynarza jakieś tam dolce przez nasz dom się przewijały) i pamięć jak w czasie transformacji ustrojowej (chociaż trudno powiedzieć dzisiaj ile wtedy ja z tego rozumiałem) ceny walut tylko rosły. Z drugiej strony mogło wcale tak nie być. Skoro jednak sobie wyjaśniliśmy, że nawet dziecko czuło szwindel na braniu kredytu w walucie, to jakim cudem dało się na to nabrać całkiem pokaźne stadko ludzi, z których wielu jest całkiem niegłupich?

Z drugiej jednak strony - może oni wcale nie dali się nabrać? Przy zobowiązaniach tak długich jak kredyt hipoteczny (czyli w grę może wchodzić i ćwierćwiecze) może się okazać, że w sumie - mimo oczywistych trudności z jakimi obecnie borykają się spłacający kredyty w CHF - jeszcze wyjdą ma swoje - w końcu kto jest w stanie zagwarantować, że Szwajcarzy za chwilę znowu czegoś nie wymyślą (swoją drogą - to musi być kraj ludzi o nieźle zrytych baniach), co spowoduje że CHF stanieje powiedzmy do 1 zeta i utrzyma się na tym poziomie aż do wprowadzenia u nas JEŁRO.

Dlatego jestem przeciwny państwowej pomocy dla Frankowiczów, która miałaby podatnika kosztować choćby złotówkę (na bankach mi nie zależy - tam zawsze tylko chodzi o to, by zdoić z klienta kasę). Jeśli zaś chodzi o przemyślane zmiany w przepisach (jak choćby takie co nakazują bankom respektować ujemny LIBOR na CHF, bo nie może być tak, że całość ryzyka bierze na siebie klient o których dzisiaj było głośno) to ja nie mam nic na przeciw.

P.S. Zadzwoniła do mnie dzisiaj jakaś pani z Orange, twierdząc, że jako że jestem ich długoletnim klientem (na mojej karcie SIM widnieje jeszcze nazwa Centertel - ktoś to w ogóle pamięta?) to ma dla mnie super zajebistą ofertę, która niczym się nie różni od tego co sobie mogę sam wyklikać na ichniej stronie. Dla mnie taka oferta to obraza, bo jak się chce namówić klienta na “upgrade” taryfy na warunkach dostępnych dla wszystkich to proszę mi tu nie pierdolić o byciu długoletnim klientem. Jeśli ktoś tak zaczyna rozmowę od tego, że Orange chce docenić ten fakt, to niech mi nie wciska oferty dla każdego, bo w tym momencie nie różnię się dla nich niczym od kogokolwiek z ulicy. No ale dzisiaj liczy się tylko nowy klient, utrzymanie stałych klientów to nie jest widocznie coś z czym Orange chce sobie radzić. Ehhh… żałuję, że nie poprosiłem jej o przekierowanie rozmowy do managera. Może gdybym mu to wyłuszczył byłby wtedy cień szansy że przekazał by to wyżej i doszłoby do zmiany tej debilnej strategii marketingowej.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

„Obrażać też trzeba umieć!”

W zasadzie ten jeden cytat wystarczyłby za cały wpis. Nie wiem, czy w tym ukopanym kraju uchował się jeszcze ktokolwiek powyżej 25 roku życi...