3 marca 2018

I znów... (post odzyskany)

Oryginalnie opublikowany 2009-11-28

Kolejny raz notka zainspirowana artykułem wyszperanym w internecie. Dla przyzwyczajonych do medialnej papki skrót: absolwenci uczelni wyższych są kompletnie nie przystosowani do rynku pracy.

Stwierdzenie to było prawdą i wtedy kiedy ja kończyłem studia. Miałem jednak tego farta, że w końcówce udało mi się wkręcić na staż, gdzie nauczyłem się naprawdę dużo. Będąc nieco sprytniejszy od większości nie olałem praktyk, co więcej starałem się zrobić jak najlepsze wrażenie, żeby za kilka tygodni wpaść i zapytać o jakieś zajęcie. Przyjęli mnie praktycznie z dnia na dzień. Pieniądze były marne, ale zobaczyłem też jak w praktyce wygląda jeden z wariantów mojego przyszłego fachu – był o wiele fajniejszy niż w teorii, nie wiem jak to opisać, ale był jednocześnie o wiele trudniejszy i o wiele łatwiejszy niż to, czego nas uczono. Był kompletnie inny niż politechniczna bujda, a jednocześnie spora dawka wiedzy tam uzyskanej była przydatna. Paradoks polegał jednak na tym, że godziny spędzone nad projektami z PKM-ów (dla niewtajemniczonych – podstawy konstrukcji maszyn) nie przydały się przy konstrukcji maszyn na tyle na ile luźne rozmowy z kumplami z roku tłumaczącymi mi zagadnienia typowo praktyczne. To wszystko bierze się z kilku podstawowych grzechów polskiego szkolnictwa wyższego.

Pierwszy grzech główny to zbyt szerokie nauczanie. Wciskają biednemu człowiekowi do łba masakryczne ilości wiedzy. Nie za bardzo wiadomo po co, skoro znaczna tego część jest na początku każdego specjalistycznego katalogu. Szlag normalnie czasami człowieka trafia. Oceniam, że dwa z pięciu lat przez które kończyłem studia to lata zmarnowane przez wykładowców wkładaniem mi do łba bzdur. Specjalność powinno się wybierać nie po trzecim roku nauki, a po pierwszym i dalej w nią brnąć. Często gęsto ma się też wrażenie, że z niektórych przedmiotów – mimo iż całkowicie zbędnych w praktyce – celowo robi się sita nie do przebrnięcia.

Drugi grzech główny, to nastawienie się uczelni wyłącznie na różnie pojmowanym zysku, kompletnie nie zważając na jakość szkolenia. W przypadku mojego wydziału sytuacją normalną było przyjęcie ponad 400 osób na pierwszy rok (razem ze mną zaczynało 480 osób!), w terminie skończyło nas myślę około 20-30 dusz. Magisterkę broniłem w październiku (choć powinien to być czerwiec, a były jeszcze wolne terminy w lipcu i wrześniu) i byłem pierwszym magistrem w swojej grupie. W sumie z tych, którzy razem ze mną zaczynali to myślę, że magisterkę obroniło coś w okolicy 100 osób (i około 30 inżynierów). Gdy byłem na piątym roku przyjęli około 150 osób i byłem świadkiem rozmowy gdy dziekan prosił któregoś z profesorów o obniżenie wymagań, bo by musiał wypierdzielić połowę ludzi z pierwszego roku na pysk, a wtedy nie zostanie nikt do piątego roku. Podejrzewam, że ci farciarze nie mieli nawet w połowie takich problemów z profesorami jak my. Z drugiej strony teraz mają łatwiej, ale potem nie będą dla stanowić żadnej konkurencji na rynku pracy.

Trzeci grzech główny, to zbyt długi okres nauczania. W ciągu pięciu lat (bez powtarzania żadnego roku) jakie spędziłem na Polibudzie rynek pracy zmienił się z miejsca, gdzie nie spodziewaliśmy się znaleźć roboty w miejsce, gdzie po robotę wystarczyło się schylić. Cykle koniunkturalne z tego co pamiętam trwają mniej więcej siedem lat. Kto zaczynał więc studia w kryzysie skończy w czasach prosperity i na odwrót. Oznacza to też, że niektóre nowoczesne technologie będące w powijakach gdy zaczynaliście studia mogą być powszechne gdy je skończycie.

Czwarty grzech główny to kompletne oderwanie od rzeczywistości systemu nauczania. Uczelnie wbijają do łbów studentom nieomal wyłącznie teorię i skutecznie zabijają w nich chęć do uczestnictwa w zajęciach praktycznych (w kręgach wtajemniczonych zwane są laborkami). Dla przykładu – wiem jak zbudowane są silniki turbinowe, parowe, hydrauliczne, pneumatyczne, spalinowe benzynowe, spalinowe diesla, silniki w układzie wankla, hemi, boxer, V, W, gwiazdowym, rzędowym, a tłok jednego z nich pierwszy raz trzymałem w ręku dopiero w pracy, jak kumplowi zerwał się pasek rozrządu i miał kolizję tłoków z zaworami. Dzieje się tak ze względu na grzech drugi – teoria jest tańsza od praktyki, a jakość nauczania to pojęcie niemierzalne, a w związku z tym olewalne. Z oderwaniem od rzeczywistości spotykamy się też gdy napotkamy na wyjątkowo ekscentrycznego psorka. Niestety ekscentryczność nie ma nic wspólnego z wiedzą, czy umiejętnością jej przekazania. Często też byli to ludzie, którzy naprawdę nie mięli bladego pojęcia o tym jak wygląda praca w zakładzie przemysłowym. Zrobił magisterkę, poszedł na doktorat, praktyki podpisał mu wujek z warsztatu samochodowego i potem taki naucza... Zanim dopuści się takiego do nauki, powinien choć dwa lata uczciwie popracować w jakiejś firmie i nauczyć się czegoś korzystnego.

Piąty i ostatni z tych, które wymienię (co nie znaczy, że nie ma ich więcej), to dopuszczenie do znaczącej dewaluacji stopni zawodowych (inżynier, licencjat). W swojej pracy wykorzystuję wiedzę, jaką ma każdy z moich kumpli, którzy poszli na inżynierskie. Podejrzewam jednak, że mój szef nie zatrudniłby żadnego z nich do tej samej roboty, którą teraz wykonuję. Oni jednak uczyli się trochę krócej i ich wiedza miała szansę mniej się zdezaktualizować. Stopień magistra robi ze mnie naukowca, a ze mnie taki naukowiec jak z koziej dupy trąba. Jestem kurwa inżynierem, bo robię to co robi inżynier. Naukowcy są potrzebni i owszem, ale nie każdy musi nim być.

Myślę, że szkolnictwo wyższe w Polsce powinno być zreformowane. Sporą winę za istniejący stan rzeczy ponoszą profesorowie, z których połowa nie pamięta, że komuna już się skończyła, czy przepisy utrudniające uczelniom zdobywanie środków na własną rękę. Niedługo starsi profesorkowie wymrą jak mamuty i zastąpią ich młodsi koledzy, którzy tylko przechowają zwyczaje nie patrząc na wiedzę. I w takie gówno moi mili wdepną nasze dzieci.

P.S. Recenzja Hondy Jazz już wkrótce - autko objeżdżone, tylko jeszcze pozostało ubrać to w słowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

„Obrażać też trzeba umieć!”

W zasadzie ten jeden cytat wystarczyłby za cały wpis. Nie wiem, czy w tym ukopanym kraju uchował się jeszcze ktokolwiek powyżej 25 roku życi...