3 marca 2018

Patriota - idiota (post odzyskany)

Oryginalnie opublikowany 2009-10-30

Kolejny raz notka inspirowana znalezionym gdzieś w sieci artykułem.

Polska – jaki to kraj, wie każdy, kto w nim mieszka. Wie to też ta spora gromadka, która wyjechała z niego niedawnymi czasy. Wiemy, że to syf, kiła i mogiła, ale wiemy też, że to nasz burdel, co powoduje, że mimo wszystko czujemy do niego większą sympatię niż do innych burdeli, ale też i najlepiej znamy jego wady (które nota bene sami sobie stworzyliśmy). W przeróżnych międzynarodowych rozgrywkach kibicujemy przeważnie „naszym” (o ile w grę nie wchodzi PZPN). Jednocześnie szczerze nienawidzimy swojego podwórka, bo rzuca nam więcej kłód pod nogi, niż daje możliwości (a przynajmniej tak nam się wydaje). Chcemy, żeby nasze piekiełko było we wszystkim najlepsze, ale gdy tak się nie dzieje, to wtedy też nie mamy żalu, bo jesteśmy okazem specjalnej troski. Jesteśmy też chyba jedynym krajem, którego jego własne media uważają za kraj trzeciego świata, podczas gdy klasy rządzące widzą wschodzącą gwiazdę gospodarki (a obywatele myślą jak by tu z tego wybrnąć). I to by było w telegraficznym i krzywdzącym uproszczeniu jak Polacy widzą Polskę.

Na to wszystko nakłada się pojęcie patriotyzmu. Słowo, które w ósmej klasie podstawówki wymawiałem z wyrazem skrajnego obrzydzenia na tej części mojego ciała, która zazwyczaj uchodzi za twarz (ale nie z takim grymasem). Pojęcie, które wykręcało mi trzewia, mimo iż mogłem jeść i pić takie świństwa, że pies by się porzygał. Wpajane nam z sadystycznym poczuciem misji mojej ówczesnej polonistki (niech ją piekło pochłonie) zbrzydło mi podobnie jak i pojęcie ekologii (tutaj ukłony należą się mojej biologicy, która zabiła we mnie jakiekolwiek ekologiczne podejście do świata usiłując mnie do ochrony środowiska nakłonić, wcale nie żartując – wcześniej naprawdę miałem ekologiczne podejście do świata). Miłość do ojczyzny. Na dźwięk tych słów do tej pory źle się czuję. Konieczność ciągłej obrony bytu, który jego mieszkańcom sprawia chyba więcej kłopotu niż pożytku. Przyznam się, że gdyby nie fakt, że zwyczajnie nie wytrzymałbym za granicą ze względu na skrajne przystosowanie do naszego polskiego burdelu to już dawno bym wyemigrował. Do Australii (podobno dalej się nie da). Gdyby wybuchła jakaś wojna w naszym rejonie stanąłbym na czele uchodźców i nie zamierzałbym oddać choćby jednego strzału w najeźdźcę (chyba, że chciałby zabrać mi mój komputer, albo żonę – bo samochód to bym przeżył). Na chyba, że byliby to Ruscy – wtedy mógłbym się pokusić o zaminowanie czegoś, ale to tylko dlatego, że nigdy ich nie lubiłem – bez żadnej konkretnej przyczyny, jest to uprzedzenie bezinteresowne. Kompletnie nie kumam po cóż miałbym stawać gdzieś w okopach i narażać w końcu dla mnie cenne własne życie bo jakiś debil mi każe. Bzdura. Podejrzewam też, że w dzisiejszych czasach zgodziłoby się ze mną całkiem sporo ludzi.

Po jaką cholerę więc nam ten patriotyzm? Na arenie międzynarodowej liczymy się mniej od somaliskich piratów, że już o takich potęgach jak Pakistan nie wspomnę (mają atomówkę, więc trzeba się z nimi liczyć). Na europejskich salonach też jesteśmy traktowani raczej jak śmietnisko, albo skansen Europy, niezły rynek zbytu, dla towarów gorszej kategorii (patrz 26-letnie mięso ze Szwecji), czy już nie tylko samochodowych wraków z Niemiec czy Francji, ale też i ostatnio z Wysp Brytyjskich (o gratach jeszcze tu). Jak widać Polakom – czy też może polakom – to najwyraźniej nie przeszkadza.

Po co więc kochać kraj, który jest nie tylko gówno wart w oczach świata, ale nawet i w oczach własnych obywateli? Ja też nie wiem.

P.S. Szykuje się mała recenzja Chevy Aveo... Już nie mogę się doczekać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

„Obrażać też trzeba umieć!”

W zasadzie ten jeden cytat wystarczyłby za cały wpis. Nie wiem, czy w tym ukopanym kraju uchował się jeszcze ktokolwiek powyżej 25 roku życi...