29 sierpnia 2019

C# - samouczek, część II - “Witaj Świecie!” czyli omówienie składni na podstawie najprostszego programu

Jakoś tak przyjęło się, że ucząc się nowego języka wypada stworzyć na nim jakiś program. Tradycyjnie jest to aplikacja, której jedynym zadaniem jest przywitać w imieniu użyszkodnika świat. Ponieważ tradycja ta jest nieszkodliwa - i ponieważ tak twierdzi tytuł tego wpisu - także i ja nie zamierzam porzucić tego zwyczaju.


Zacznijmy więc coś kodzić - w poprzednim wpisie poleciłem IDE Microsoftu znane szerszej publiczności jako Visual Studio (wersja dla użytkowników prywatnych ma swojej nazwie słowo Community i jest wystarczająca dla zdecydowanej większości zastosowań). Aby stworzyć program, który umożliwi nam powitanie ze światem musimy w pierwszej kolejności stworzyć sobie nowy projekt (screeny są z VS 2017, ale dla innych wersji zasada jest podobna):


i wybrać jego typ:


Warto od razu wyrobić sobie nawyk porządnego nazywania swoich aplikacji i biblioteki - inaczej szybko grozić nam będzie organizacyjny burdel, który może być szczególnie bolesny, gdy będziemy chcieli znaleźć kawałek kodu do ponownego wykorzystania. Po kilku miesiącach w morzu katalogów ConsoleApp (lub podobnych) jest to nieco trudniejsze niż się człowiek spodziewa. Idąc więc za swoją radą nazwę swój program HelloWorld. 


Po kliknięciu OK naszym pełnym samozadowolenia oczom ukaże się kod prawie gotowego programu. Należy go uzupełnić o dosłownie jedną linijkę by dotrzeć do celu. Aby tego dokonać musimy wiedzieć nie tylko co napisać, ale też i gdzie. Przyjrzyjmy się więc temu, co już mamy:


using System;
using System.Collections.Generic;
using System.Text;
4  
5  namespace HelloWorld
6  {
7      class Program
8      {
9          static void Main(string[] args)
10         {
11         }
12     }
13 }


A jak widać trochę się tutaj dzieje. Na początek na warsztat bierzemy pięć pierwszych linijek:


using System;
using System.Collections.Generic;
using System.Text;
4  
5  namespace HelloWorld


Pierwsze co rzuca się w oczy to słowo kluczowe “using”. Oznacza ono, że posiłkować się będziemy instrukcjami zawartymi klasach, bądź bibliotekach poza przestrzenią nazw zdefiniowaną w piątej linijce naszego programu. Czym są klasy i biblioteki zajmiemy się ciut później. Na tą chwilę wystarczyć powinna wiedza, że ułatwiają one współdzielenie kodu pomiędzy wieloma aplikacjami, a biblioteki dodatkowo mogą być napisane w innym języku niż ten w którym piszemy. Przestrzeń nazw, to takie ustrojstwo, które ułatwia nam trochę smarowanie kodu rozpisanego w kilku klasach. Możemy wtedy trochę mniej szczegółowo opisywać gdzie dokładnie znajduje się instrukcja, której chcemy użyć. Żeby było śmieszniej tak naprawdę już w tych pierwszych linijkach odwołujemy się nie tylko do biblioteki “System”, ale też i do zdefiniowanych w niej przestrzeni nazw “Text” oraz “Collections” i zawartej w niej podprzestrzeni “Generic”. O tym, że schodzimy w dół po zależnościach świadczą użyte w nazwie kropki. 


Jeśli cały powyższy akapit brzmi dla Ciebie jak bełkot możesz to sobie póki co w głowie przedstawić jako różne grupy instrukcji, które nie są normalnie zdefiniowane w czystej wersji języka i nie zagłębiać się w szczegóły. 


Każdy wiersz “Using” kończy się średnikiem, który oznacza koniec instrukcji. Chociaż wydawałoby się, że instrukcję kończyć powinien znak końca linii (czyli tzw. ENTER), to jednak tak nie jest. wielokrotne spacje, tabulatory, czy “entery” właśnie są przez język właściwie ignorowane w większości przypadków. Jak to się więc przekłada na pisanie kodu? Otóż tak, że zarówno taki zapis:


using System; using System.Collections.Generic; using System.Text;


jak i taki zapis:


using 
    System;
using 
    System.Collections.Generic;
using 
    System.Text;


Będą poprawne. Na pierwszy rzut oka może się to wydawać zbędnym utrudnieniem, ale w tym szaleństwie jest metoda - dzięki niej można tak przedstawić kod, aby jego czytanie było w miarę wygodne. Osobiście dość często korzystam z możliwości zapisania wywołania funkcji w kilku wierszach w sytuacji, gdy pokazanie całego kodu wymagałoby przesuwania widoku w oknie na boki.


Następnie mamy mały, ale dość istotny znak:
6         {
oraz jego nieodłączny braciszek:
13        }


Oznaczają one blok kodu. Nie ważne jaki blok - jakiś. To może być zawartość klasy, funkcji, czy zestaw instrukcji do wykonania po spełnieniu jakiegoś warunku. Każdy otwierający nawias musi mieć zamknięcie, każdy zamykający - najpierw musi być otwarty. Od tej zasady nie ma wyjątków, ale na szczęście ani IDE, ani tym bardziej kompilator nam tego nie przepuści. Trzeba zwracać naprawdę dużą uwagę gdzie i jak umieszcza się nawiasy klamrowe - beztroskie ich rozrzucanie tu i tam skończyć się może kilkugodzinną sesją grzebania w kodzie z hasłem “bo mi tu nie działa!”. Aby się nie zagubić w tym bałaganie bardzo pomocne są wcięcia - bloki kodu będące na tym samym poziomie mają identyczną głębokość wcięcia. IDE Visual Studio będzie się starało w tym pomóc, ale nie zawsze sobie samo poradzi.


Wreszcie dochodzimy do:


7      class Program


C# jest językiem obiektowym i naprawdę wszystko jest w nim obiektem. Aby powstał taki obiekt, potrzebna jest instrukcja jego wykonania i tą instrukcją jest właśnie klasa. W tej linii definiujemy więc klasę program, która jest przepisem na wykonanie obiektu. Tak jak w życiu - jeden przepis możemy wykorzystywać wiele razy i tak samo jest w programowaniu obiektowym - jedna klasa może “dać życie” wielu obiektom. Do tego co można zrobić z klasami (i po co) jeszcze wrócimy. Na tą chwilę wiemy już jak ją zadeklarować.


Na koniec zostaje to co najważniejsze:


9          static void Main(string[] args)
10         {
11         }


Deklaracja funkcji. Dzieje się tu naprawdę dużo. Najpierw mamy tutaj słowo kluczowe “static” oznacza ono, że funkcja którą deklarujemy może być wywołana bez tworzenia jakiegoś konkretnego obiektu z naszej klasy. Drugie słowo kluczowe “void”. Normalnie w tym miejscu deklaracji funkcji powinien stać typ zmiennej jaki zwróci nam funkcja. Ponieważ jednak typów zmiennych jeszcze nie znamy (niektórzy być może jeszcze nie wiedzą co to jest zmienna - spokojnie, będzie wyłożone później) nie chcemy, aby nasza funkcja zwracała cokolwiek, albo aby dosłownie zwróciła nam nic - “void” to w angielskim “pustka”, czyli nasze upragnione nic. Następne słowo “Main” to nazwa naszej funkcji. W językach z rodziny C, czy też C-podobnych jest to funkcja wywoływana zawsze na starcie programu. Następnie “(string[] args)”. Tutaj naprawdę dużo się dzieje i bez zahaczenia o typy zmiennych (i to złożone) ciężko będzie dokładnie wytłumaczyć co się dzieje. Wytłumaczę więc rzecz póki co po łebkach, a z czasem wszystko stanie się jaśniejsze. Otóż w tym nawiasie definiujemy co ma być wejściem dla naszej funkcji (najczęściej dane, choć nie zawsze), ale dla nas póki co najwazniejsze, że ten nawias może być też pusty. W tym konkretnym wypadku będą to argumenty jakie można wpisać po wywołaniu programu w linii poleceń.


Skoro więc jesteśmy w głównej (“Main”) funkcji naszego programu, to właśnie tutaj napiszemy linijkę kodu , która pozwoli przywitać nam świat. Wpychamy się więc pomiędzy nasze nawiasy klamrowe i piszemy:


Console.WriteLine(“Hello World”);


Zacznijmy od tego, że wielkość liter jest ważna w większości języków programowania i C# niej jest tutaj wyjątkiem. Czasem może to prowadzić do pomyłek w kodzie, bo łatwiej nam zapamiętać tekst tak jak on brzmi, a nie jak jest napisany. Na szczęście tutaj też IDE okaże się nam wielce pomocne podpowiadając, które nazwy są dostępne z uwzględnieniem wielkości liter. W przypadku VS najważniejszym wg mnie skrótem klawiszowym jest Ctrl+spacja. Włącza on podpowiedzi, które pozwalają szybko ogarnąć jak jeszcze można pomęczyć nasz kod. Dobra, tyle naskrobałem, a ani słowem nie wytłumaczyłem o co chodzi w linii kodu jaką każę wam wpisać.No to jedziemy. “Console” jest to klasa statyczna (czyli zawierająca same funkcje statyczne - a co to jest już wiemy), która pozwala nam pastwić się nad konsolą, czy jak kto woli wierszem poleceń. “WriteLine” dosłownie znaczy “PiszLinię” i dokładnie to robi - wypisuje linię tekstu na konsoli, natomiast jako argument naszej funkcji wpisujemy w nawiasach “Hello World” (razem z cudzysłowami, a dlaczego - o tym przy okazji typów zmiennych).


Możemy teraz radośnie kliknąć ikonkę:
lub wcisnąć klawisz F5.


Zachurkocze, zafurkocze coś tam mignie jakieś czarne okienko i natychmiast zniknie, a w okienku pod kodem przeczytacie coś w stylu:


(kod 0 oznacza, że nasz program skończył się prawidłowo).


Niektórzy z was - ci nie mający okazji dobrze poznać specyfiki systemu Windows - mogą poczuć się oszukani, no bo jak to?! Program się skończył, a nic nie było widać. Otóż było widać - przez ułamek sekundy w czarnym okienku, które nam mignęło na ekranie. Nie trzymając nikogo dłużej w niepewności podpowiem jak się dobrać do tego wyniku. Przesuwamy wzrok na prawą część ekranu i klikamy prawym przyciskiem myszy “Rozwiązanie XXX” (gdzie XXX to nazwa naszego projektu), a następnie wybieramy:


Co otworzy nam okienko eksploratora w lokalizacji, gdzie znajduje się nasz projekt. Musimy jednak dostać się do folderu “Debug” który można odnaleźć według schematu poniżej (lądujemy w folderze zaznaczonym niebieskim tłem, a chcemy się dostać do folderu zaznaczonym niebieską, nieregularną figurą, która miała być piękną elipsą.
Gdy już tam będziemy trzymając klawisz SHIFT klikamy prawym przyciskiem myszy gdzieś w polu naszego okna i otrzymujemy (w zależności od zainstalowanych programów zawartość okienka może się różnić od trochę do bardzo, bardzo):


I klikamy “Otwórz tutaj okno programu PowerShell” - w Windows 7 będzie to coś bardziej w stylu “Otwórz wiersz poleceń tutaj”, ale jako, że siódemki już jakiś czas nie używam, to dokładnie nie pamiętam (ósemki nie używałem wcale, więc kompletnie nie wiem co tam wypisuje). Jeśli wyskoczy nam niebieskie okienko wpisujemy:
.\helloworld 
(wielkość liter nie ma znaczenia), a jeśli czarne to możemy radośnie pominąć dwa pierwsze znaki (przy założeniu, że komputer ma standardową konfigurację).


Jeśli nic nie wybuchło i kod został prawidłowo przeklejony (bo nie wierzę, żeby ktoś go przepisał - a warto, bo wtedy IDE fajnie siecze podpowiedziami) to wtedy nasz program się z nami przywita.


Gratulacje - omówiliśmy Twój pierwszy program (mój jakoś nie - ja jakoś zaczynam naukę nowych języków od napisania symulatora oddziaływań grawitacyjnych, ale ja to w ogóle dziwny jestem).

17 sierpnia 2019

C# - samouczek, część I - wprowadzenie.

C# to (za wikipedią) obiektowy język programowania opracowany przez firmę Microsoft pod koniec XX wieku. Symbol krzyżyka użyty w nazwie ma nawiązywać do przejścia jakościowego podobnego jak pomiędzy C a C++ (gdzie znak krzyżyka ma jest jakby czterema plusami).

Przyznam szczerze, że mając w pamięci upierdliwość programowania w czystym C objawiającym się takimi kwiatkami jak działanie (lub nie) programu w zależności od liczby linii w kodzie (w tym linii zawierających tylko komentarz, bądź tylko znak końca linii) bardzo długo odrzucałem C++ i C# jako języki, których chciałbym się nauczyć. O ile jednak C++ jakoś do tej pory nie stał mi się specjalnie bliski o tyle C# w swojej czystej formie jest dość prosty, lekki, łatwy i przyjemny, więc nauczenie się go było niejako czystą przyjemnością.

C# jest językiem bardzo uniwersalnym. Umożliwia pisanie programów konsolowych (czyli takich, które komunikują się z użytkownikiem za pomocą komunikatów wyświetlanych w linii poleceń), łatwe pisanie programów zawierających elementy graficzne systemu windows (standardowe przyciski, okna dialogowe etc.), oraz niestandardowe elementy interfejsu (ponieważ wszystko jest obiektem do wszystkiego można przypisać odpowiednie zdarzenia i je obsługiwać, w ten sposób np. obrazek może funkcjonalnie stać się przyciskiem). Ponadto język ten umożliwia pisanie aplikacji webowych, obejmując zarówno frontend (to co widać), jak i backend (czyli silnik pod spodem). Ponadto dość łatwo w C# zaimplementować wielowątkowość.

Z ciekawostek - C# jest jednym z języków w którym można pisać skrypty w środowisku do tworzenia gier Unity. C# ma też składnię bardzo podobną (jeśli nie identyczną) do języka JAVA, jednakże jest pozbawiony kilku z jej upierdliwości - m.in. maszyny wirtualnej, która zżera zasoby jak opętana, czy ręcznego zarządzania pamięcią. Zresztą w początkach istnienia tego języka uznawany był za “kolejny, głupi klon JAVY”. C# jest też językiem który nie jest kompilowany do kody wykonywalnego. Jest on kompilowany do kodu pośredniego, który następnie jest wykonywany przez środowisko .NET. Daje to pewną bardzo fajną właściwość, jaką jest możliwość zmiany kodu w trakcie jego wykonywania. Bardzo ułatwia to poszukiwanie błędów w kodzie i ich poprawę.

Na koniec warto by było wspomnieć o tym czego używać do pisania programów w C#. Teoretycznie do pisania kodu używać można jakiegokolwiek edytora tekstu zapisującego pliki w formacie czysto tekstowym. Wygoda takiego rozwiązania pozostawia jednak sporo do życzenia, dlatego moim zdaniem najlepiej korzystać z rozwiązań zwanych IDE (Integrated Developing Environment), czyli zintegrowanych środowisk programistycznych, które oprócz edytora kodu i kompilatora zawierają wiele narzędzi do debugowania (“odpluskwiania”, czyli usuwania błędów) zawierają też dokumentację języka, bądź umożliwiają łatwy dostęp do niej online. Dla C# obecnie najpopularniejsze IDE to Visual Studio (istnieje darmowa, nieźle rozbudowana wersja dla zastosowań edukacyjnych, dla małych przedsiębiorstw i dużych projektów open source) do pobrania ze stron Microsoftu.

W kolejnej części (o ile kiedyś powstanie) - trochę o składni języka na podstawie słynnego “Hello World”.

P.S.
“Prętem po jajach”

10 sierpnia 2019

Bo na zachodzie to…

Ze śmierdzącego śmietnika, nad którym latają muchy wysypują się śmieci. Rzecz dzieje się prawie że w centrum dużego miasta. Założę się, że niejeden by pomyślał - na zachodzie to by się nie zdarzyło, tam dbają o porządek. Inne miasto, tym razem takie niewielkie. Już z daleka słychać idiotę bez tłumika, który najpierw siedzi jakiemuś dziadkowi na zderzaku, a potem z głośnym rykiem silnika i umcy-umcy wydobywającym się przez okno wyprzedza, bo za chwilę z piskiem opon i pasażerów poślizgiem przejechać skrzyżowanie. Na zachodzie - nie do pomyślenia. Kolejne duże miasto. Duże skrzyżowanie poza centrum. Zapala się zielone światło, ktoś zamula ze startem i zostaje natychmiast otrąbiony przez pozostałych. Dzicz, nie to co zachód. 

A jednak zachód. Taki śmietnik i wiele innych identycznych widziałem w Atenach, idiotę w dresowozie widziałem w Reading (pod Londynem), a niecierpliwych kierowców w Hamburgu. Przykłady można mnożyć. Przez wiele lat wierzyliśmy, że Europa Zachodnia to takie nasze Shangri-La - mityczna kraina szczęśliwości, tudzież Eldorado - miasto ze złota. Ale zachód to tacy sami ludzie jak my, z bardzo podobną kulturą pozbawioną po prostu wymuszonych, radzieckich wpływów (u nas też jest ich coraz mniej).

Myślę, że mentalnie już dogoniliśmy, albo prawie dogoniliśmy kraje Europy Zachodniej, żyje się tutaj nie najgorzej, zarabia wreszcie całkiem znośnie, nawet problemy mamy już te z których słynie raczej pierwszy świat. Nie mamy się więc czego wstydzić, nie mamy po co “wstawać z kolan”, ani po co deprecjonować własnych osiągnięć naukowych. Nawet ostatnie badania odnośnie uczciwości wykazały, że nie tylko w niczym nie ustępujemy, ale też przewyższamy naszych kolegów z wydawałoby się uczciwszych krajów starej UE.

Oczywiście nie w każdej dziedzinie jest różowo - ciągle nie potrafimy zrobić porządnego filmu, który byłby w stanie odnieść światowy, komercyjny sukces. Nie mamy swojego przemysłu samochodowego, bardzo mało projektujemy i wytwarzamy produktów z branży zaawansowanych technologii (mimo iż - przynajmniej w teorii - odpowiednią wiedzę mamy).

Podsumowując - nie mamy się czego wstydzić - no może poza turystami napędzanymi 500+, którzy zaczynają nam zdobywać niechcianą sławę na miarę turystów brytyjskich, czy niemieckich. Nie możemy jednak póki co usiąść na dupie i nic więcej nie robić, bo mamy jeszcze sporo do zrobienia w tej materii.

P.S. Jak to wyczytałem w nagłówku jednego z portali “Tylko w Polsce zwykły poseł może odwołać marszałka sejmu”.

30 czerwca 2019

LGBT+



Temat wałkowany wszem i wobec, wszędzie i przez wszystkich, więc i ja postanowiłem wyjawić światu swoje zdanie (i nie, nie uważam swojego zdania za “skromne”).

Do popełnienia dzisiejszej notki natchnęła mnie informacja o tym, że zwolniono pracownika Ikei za krytykę ideologii LGBT. Bliższych szczegółów nie podano, więc ten akurat przypadek w dzisiejszym wpisie jest tylko pretekstem. O wiele ciekawsze wieści kryją się tu i wynika z nich, że aktywiści powiązani z tym ruchem (ciężko mi przychodzi użycie słowa ideologia w tym wypadku, bo ideologia to o wiele więcej niż to kto z kim chodzi do łóżka i po co) bardziej szkodzą niż pomagają osobom z tej grupy. Wynika to z tego, że wpierdalają się dokładnie wszędzie i człowiek zaglądając do lodówki czasem obawia się, że jego wczorajszy obiad zacznie machać do niego tęczową flagą.

Bardzo ciekawa teza postawiona w drugim z przytoczonych artykułów sugeruje, że aktywiści LGBT sami doprowadzają do tego, że ludzie mają ich dość. Zresztą - chuj - dorzućmy do tego samego worka tych wszystkich ludków, którzy wszędzie widzą rasizm, bo choć to zupełnie inna kategoria to ich aktywiści są tak samo pierdolnięci. Problem polega na tym, że nagłaśnianie przypadków błahych, nieistotnych, czy wręcz głupich (w tym głupich pomyłek) powoduje, że zaczynamy bagatelizować problem. W tej chwili po tym, jak ktoś dopatrzył się twarzy murzyna w butach, czy też gdy do zamieszek doprowadziło zdjęcie dziecka w bluzie od H&M, problemy takie jak zabójstwa na tle rasowym przez policjantów z USA lądują w szufladce z napisem “ee tam - przesada, znowu ktoś jest przewrażliwiony” (łatwiej było mi znaleźć przykłady zachowań rasistowskich niż dla ludzi kochających inaczej, ale zasada jest ta sama).

Nie dziwię się więc, gdy ludzie o poglądach znacznie utrudniających im otwarcie się na innych na każdą wzmiankę o częściach rowerowych zaczynają okopywać się na swoich stanowiskach wymyślając niestworzone bajki i nie przyjmując do wiadomości, że dla tych kilku procent społeczeństwa, które z przyczyn niezależnych od siebie stosują niestandardowe kryteria doboru partnerów to jest dramat. Z drugiej strony identycznie zachowują się organizacje broniący praw mniejszości. Zabarykadowani za swoimi przekonaniami za cholerę nie mogą pojąć dlaczego każdy z nas nie ma czarnego homoseksualisty na utrzymaniu, najlepiej jeszcze wyznającego islam czy inaczej pokrzywdzonego przez los. I ci pożal się boże obrońcy nie dostrzegają, że jak w skeczu “W obronie kobiety” w wymianie ciosów obrywają ci, których mieli bronić. Tak jak współczesne feministki, dążą do dominacji, zamiast tolerancji.

Prawda jest taka, że jeśli nikomu nie dzieje się szeroko rozumiana krzywda, a wszystkie zainteresowane strony wyrażają świadomą zgodę to reszcie świata nic do tego. Jeśli dwóch facetów chce, żeby jeden drugiemu ładował coś w odbyt, a dwie panienki lubią czasem poprzytulać się trochę bardziej namiętnie, to ja przepraszam, ale to jest sprawa pomiędzy nimi. Ja akurat nie chcę tego oglądać (przynajmniej w wykonaniu facetów), więc odwrócę wzrok, może nawet dam radę nie rzygnąć (bo nie muszę tego zaakceptować, żeby tolerować), ale nie będę tępił, bo to nie moja sprawa. Działać, tępić mam zamiar dopiero wtedy, gdy komuś będzie działa się krzywda, lub gdy nie będzie świadomie wyrażać zgody na to co się dzieje. I to nie ważne w jakiej konfiguracji płci.

Celowo pomijam tutaj problem kościoła katolickiego (w końcu nie bije się leżącego), ale ten artykuł opisuje to ciut lepiej i na pewno sprawiedliwiej niż ja bym to zrobił.

P.S. Uff jak gorąco.

25 maja 2019

Urząd? A na co to komu?


Przyszło nam żyć w naprawdę ciekawych czasach i to zarówno w naszym, jak i w chińskim rozumieniu tych słów.

Z jednej strony mamy gigantów przemysłu IT, którzy na podstawie tempa klikania lajków na ryjksiążce są w stanie określić twoją płeć i IQ z dokładnością do pół punkta, a także oszacować wagę, oraz poziom uwielbienia dla bitej śmietany, a z drugiej mamy armię urzędników państwowych, którzy bez pisemnego wniosku, pobrania numerka, badania proktologicznego petenta, oraz pełnego drzewa genealogicznego sięgającego do minimum XV wieku (w szczególnych przypadkach do X wieku) nie mogą przenieść informacji z jednego działu do drugiego…

Pędęm biegiem już wyjaśniam o co mi chodzi. Otóż jakiś czas temu jedna z moich dalszych krewnych postanowiła wziąć rozmach i z impetem (w głąb) kopnąć w kalendarz. Często bywa tak, że jak ktoś już został przez los zmuszony do wąchania kwiatków od spodu, na otarcie łez swych najbliższych zostawia im jakiś majątek. Otóż krewna moja była tak miła, że nie tylko majątku nie zostawiła, ale wręcz była poważnie zadłużona. Rodzina, która była nieco bliżej tejże krewnej szła w zaparte twierdząc, że nie wiedzą skąd, ani jak, ani po co (chociaż jak babcia wnusiowi drogi prezent sprawiła to też nikt o nic nie pytał) i dowiedziawszy się, iż ceną za przejęcie kilku pierścionków będzie kwota pięcio, lub może nawet i sześciocyfrowa jak najprędzej zaczęła odrzucać spadek. Drzewo genealogiczne mam dość rozbudowane, ale nie dość, abym gdzieś się na nim zawieruszył siłą więc rzeczy niechciany spadek dotarł i do mnie. Ostrzeżony wiedziałem iż jest to gorący kartofel, którego chciałem się natychmiast pozbyć, co też i zresztą zrobiłem, niestety nie jest to rozwiązanie wszystkich moich problemów, ponieważ mam dzieci i to na dodatek mocno nieletnie.

Nie wiem kto z czytających wie, ale gdyby jakimś cudem znalazł się tu ktoś kto jednak nie wie - prawo polskie zabrania rodzicom ot tak sobie odrzucić spadek w imieniu swoich dzieci. Chujowe prawo, ale prawo - jedyne co pozostaje to wystąpić do sądu o zgodę na taki manewr. Zdaję sobie sprawę, że spora część ludzi to zwykłe kurwy, które są w stanie orżnąć nawet swoich bliskich (w tym dzieci, czy rodziców) i na pewno jakieś zabezpieczenie interesów dzieci, które same nie mają bladego pojęcia o co chodzi (lub po prostu nie mają prawa same o sobie decydować - jak kto woli) to nie taki całkiem głupi pomysł. Dlatego też jakoś jestem w stanie się z tym pogodzić. Okazuje się jednak, że świat oprogramowania i świat prawa mają co najmniej jedną rzecz wspólną - zabezpieczenia najbardziej utrudniają życie ludziom uczciwym.

Okazuje się, że złożenie takiego wniosku, czy pozwu w sądzie (chyba raczej wniosku, bo kogo ja bym niby miał pozwać?) wymaga dołączenia pierdyliona załączników - w tym urzędowych. Pytam się więc - po chuj?! Jeśli nawet informacje zawarte w tych wszystkich papierach są komuś niezbędnie i koniecznie potrzebna do ustalenia jakiegoś faktu, to nie widzę najmniejszego sensu w noszeniu tych wszystkich papierzysk w zębach do okienka w sądzie. Przecież wszystkie tego typu gówna są w rządowych bazach danych, dostępne dla wybrańców za jednym kliknięciem. Nie mogłoby być tak, aby przy składaniu tego nieszczęsnego wniosku złożyć jakieś upoważnienie dla sądu, żeby sobie sam wszystkie niezbędne dla prowadzenia sprawy dokumenty powyciągał skąd tylko potrzebuje? Przecież chodzi tylko o zerknięcie w kilka aktów z USC. Że informacje wrażliwe i naruszenie prywatności? O błagam - Google na pewno i tak już ma listę moich ulubionych pornoli, a pewnie i kamerką nagrał sobie setki godzin bicia niemca po kasku podczas ich oglądania, dzięki czemu już niedługo zaoferuje mi jakiś gadżet, który zrobi to za mnie lepiej i tylko za drobną miesięczną subskrypcją. To jest w ogóle strasznie smutne jak kolejne rządy nie mają pomysłu na administrację - wszyscy świetnie sobie radzą z wymyślaniem nowych zaświadczeń jakie są potrzebne, natomiast mało komu przychodzi do łba, żeby starać się jak najwięcej rzeczy integrować. Może wręcz tak naprawdę wiele z tych rzeczy jest w dzisiejszych czasach niepotrzebne?

Mam taką wizję, że nie muszę chodzić do żadnych urzędów. Chciałbym, aby urzędnicy traktowali mnie jak klienta, a nie jak petenta, aby moje potrzeby kontaktów z administracją przewidywano i z wyprzedzeniem przygotowywano. O ile przyjemniejszy byłby świat, gdyby załatwienie sprawy takiej jak moja wyglądałby następująco:

  1. Dostaję maila z zawiadomieniem o śmierci krewnej, z załączonym raportem długów zmarłej, oraz szacowanej wartości jej majątku. Na końcu maila informacja, że mam jakiś tam czas na zastanowienie się co dalej i że przyjęcie, lub odrzucenie spadku mogę załatwić na poczcie lub w banku, gdzie potwierdzą moją tożsamość biometrycznie.
  2. Za jakiś czas idę sobie do banku, gdzie identyfikuję się choćby poprzez DNA, tęczówkę oka czy próbkę kału - jeden chuj. Odrzucam spadek. Automat, który robi mi w tym czasie orzechowe cappuccino (bo chciałbym chodzić do ba do banku tylko dla kawy, bo wszystko wolałbym załatwiać przez internet ) stwierdza za pomocą swoich algorytmów Big Data, Machine Learning, oraz Skarpetki Śmierdzą Gdy Się Je Długo Nosi, że decyzja w sumie słuszna i zauważa, że powoduje to problem dla moich nieletnich. Po dalszej analizie danych, oraz mojego oddechu z którego wynika, że jestem raczej trzeźwy pyta mnie, czy od razu chciałbym odrzucić spadek w imieniu dzieci. Potwierdzam. Opada kurtyna i wytrąca mi z ręki kawę, którą natychmiast się parzę w dłoń.


Poza automatem robiącym orzechowe cappuccino to wszystko jest w zasadzie w zasięgu dzisiejszej techniki, wymagana jest tylko zmiana podejścia, no ale jakoś tak już od dawna prawo nie nadąża za rzeczywistością.
P.S. Już jestem wnerwiony a to dopiero połowa drogi… P.S. 2. Marsz na wybory!

22 kwietnia 2019

Tym razem moje zdanie

Pomimo iż trwa już prawie dwa tygodnie, to jakoś publicznie do tej pory nie wyraziłem swojej opinii o strajku nauczycieli. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że poza mną mało kogo moja opinia obchodzi no, ale cóż - jak już ją mam to będę sobie jej używał, a co!

Po pierwsze czy jego organizatorom o to chodziło, czy nie, to jednak strajk ten stał się polityczny. Zgodnie z wprowadzoną w 2005 linią podziału, według której każdy kto nie popiera miłościwie nam panującego (lub zbierającego się do panowania) kaczana ten komunista, złodziej i zdrajca ojczyzny, nauczyciele jako sprzeciwiający się jedynemu oświeconemu zostali za tychże uznanych (gdyby moja polonistka przeczytała jak dziś konstruuję zdania zapewne dostałaby zawału). Fakt, że ci ludzie chcą przestać się wstydzić, że zarabiają mniej niż przysłowiowa kasjerka z biedronki za dość odpowiedzialną przecież pracę zdaje się jakoś kaczystom umykać.

Po drugie postulaty w tym strajku są źle wyrażone. Samo to, że nauczyciele chcą zarabiać więcej to dla przeciętnego pislamisty zdecydowanie zbyt mało. Od dawien dawna nauczyciele byli słabo opłacani, więc powinni dobrze zdawać sobie sprawę z tego w co się wpakowali wybierając taką, a nie inną ścieżkę kariery. Sam nie zostałem nauczycielem właśnie ze względu na pieniądze, chociaż bardzo lubiłem i lubię przekazywać swoją wiedzę młodzieży. Co więcej dobrze mi to wychodzi, podejrzewam więc, że nadawałbym się do tej roboty. Nie mniej jednak nie stać mnie na tak drogie hobby (gdzie jego cenę ustalam jako różnicę pomiędzy tym, co mam teraz, a co miałbym jako nauczyciel). Skoro więc wiadomo, że nauczycielem nie zostaje się dla pieniędzy ZNP powinno jasno mówić, że przy obecnych nakładach na oświatę nauczyciele nie są w stanie zapewnić przyzwoitego poziomu kształcenia. Powinni walczyć o jak największe odbiurokratyzowanie szkolnictwa, o wprowadzenie jasnych i obiektywnych kryteriów oceny pracy nauczycieli (uwzględniających zaangażowanie i ewentualne sukcesy) i uzależnienia wynagrodzenia od tych wyników. Nie powinni bać się zwiększenia pensum, a nawet więcej - to im powinno zależeć, żeby było jak najwyższe. W końcu całkiem sporo z nas ma znajomych nauczycieli, czy też może trafiają się gdzieś w rodzinie i wiemy z ich własnych opowieści jacy to oni są “zapracowani” po tych swoich dwudziestu godzinach w tygodniu, podczas gdy większość z nas zapierdala po czterdzieści (a bywa, że i sporo więcej). Nauczyciele rzetelnie przygotowujący się do każdej lekcji to prawdziwa rzadkość, a królują kajety z tematami opracowanymi na odpierdziel kilkanaście lat temu. Do tego nauczyciele muszą się przyznać i z tym sami zawalczyć, bo bez tego nikt poza “anty pisem” ich nie poprze.

Trzecia rzecz, troszkę pokrywa się z tym, o czym pisałem wcześniej - bez odpowiedniego wynagrodzenia i systemu, który motywowałby do wysiłku nie ma możliwości przyciągnięcia do tego zawodu osób większej ilości osób wartościowych. Niestety większość nauczycieli z którymi miałem do czynienia podczas mojej edukacji szkolnej stanowili osobnicy zgorzkniali, wykonujący swój zawód byle jak i wykorzystujący swoją pozycję do znęcania się nad dziećmi. Gdyby zawód nauczyciela był atrakcyjny, jest spora szansa, że zabrakłoby dla nich miejsca, bo wygryźli by ich bardziej zmotywowani do nauczania. Być może kiedyś byli oni nawet pełni chęci i zapału, ale nie mając przed sobą żadnej nagrody za włożony wysiłek po prostu się poddali? Nie wiem tego na pewno, ale jedna z takich krów zniszczyła mnie kiedyś na tyle, że przez cały ogólniak wierzyłem, że jestem debilem. Chciałbym zobaczyć minę tej starej kurwy, gdy na studiach bez wysiłku rozpykiwałem całeczki potrójne, czy równania różniczkowe których pewnie w życiu by nie dała rady ugryźć (ok, przyznaję, że rachunek tensorowy mnie przerósł, ale na moim kierunku przerabialiśmy go tylko w teorii). Takich ludzi powinno się publicznie z zawodu relegować, ale nikt się na to nie zdecyduje jeśli nie będzie kolejki chętnych na ich miejsce.

Podsumowując krótko - jestem za spełnieniem postulatów nauczycieli, choć raczej z przyczyn politycznych. Z drugiej zaś strony samej podwyżki “na piękne oczy” bym im nie dał.

P.S. Już po świętach, a ja mimo prawie 40-tki na karku ciągle mam problem z tym, żeby nie wpierdalać tyle sałatki, bo potem mnie tylko brzuch boli.

16 marca 2019

Kolejna niehandlowa niedziela już prawie za nami.

Na szczęście tym razem parówki spokojnie czekają na konsumpcję w lodówce. Okazuje się jednak, że PiSlamiści są w stanie nie tylko zarządzić jak masz szary obywatelu spędzić swoją niedzielę - oni po prostu chcą wszystko koncertowo rozpierdolić.

Zacznijmy od najnowszych obietnic wyborczych, których spełnienie będzie kosztować naprawdę ciężką kasę, a nawet oni zaczęli sobie zdawać sprawę, że skądś ją trzeba będzie wziąć, pojawiają się więc jakieś mgliste zapowiedzi nowych podatków, które rzekomo mają dotknąć tylko zagranicznych gigantów (patrz podatek od streamowania). Myślicie, że to nie będzie w takim razie dotyczyć szarego obywatela? A skąd! To właśnie szary obywatel zapłaci ten podatek, bo dostawca usług chcąc zachować poziom dopływu pieniędzy zwyczajnie podniesie ceny. Może też być ciekawie jeśli wrócimy do mroków internetowego średniowiecza i serwisy streamingowe światowego formatu po prostu się z polski wycofają. Banki co prawda po wprowadzeniu nowego podatku tylko podniosły ceny i żaden się nie wyniósł, ale oni jednak pracują na zdecydowanie innych zasadach.

Dziwi mnie też bardzo dziwna krucjata PiSuarów przeciwko dawnym komunistycznym działaczom. Z jednej strony wydaje się, że chcą za wszelką cenę rozliczać wszystkich ze wszystkiego, z drugiej strony wydaje się, że poza SLD są partią najmocniej powiązaną z poprzednim reżimem (Kujda, Piotrowski). Do tego dochodzi kiepsko zamieciona pod dywan sprawa “szafy Lesiaka” (co do której spekuluje się iż mogła zawierać dokumenty ujawniające powiązania Kaczyńskich z władzami PRL). Wreszcie nietrudno znaleźć w internecie analizę, która ładnie podsumowuje że ktoś z przeszłością ojca Kaczyńskich nie mógł za komuny liczyć na tak spokojne życie jakie prowadził (o willi na Żoliborzu nie wspomnę). Nie trudno więc na podstawie tych poszlak wysnuć wniosek, że PiS pod swoim narodowo-socjalistycznym parasolem schować mógł całkiem sporo mniej eksponowanych ludzi powiązanych z PRL, a cała ta nagonka to tylko mydlenie oczu. Wreszcie ciężko nie oprzeć się wrażeniu, że te wszystkie ich pseudo-logiczne tłumaczenia, siermiężna propaganda i sposób tworzenia prawa to właśnie przedsmak PRL bis. Niektórych tekstów nie powstydziłby się nawet Gomułka. Dodatkowo PiSmani próbują jak tylko mogą poodkręcać wszystkie z takim bólem wprowadzone reformy - poza jedną, która i tak nigdy nie działała (czyli reforma służby zdrowia).

Strasznie schizofrenicznie brzmi też narracja tej partii wobec Rosji - z jednej strony niby to nasz wróg, a na pewno nie jest naszym przyjacielem, a z drugiej strony robią tak wiele, żeby nasi ewentualni i rzeczywiści sprzymierzeńcy się od nas odwrócili. Kiedyś, kiedyś pojawił się też artykuł o tym, że MI6 uważa, że Macierewicz szeroko otwiera Rosji drzwi w MON (swoją drogą o zdrowiu psychicznym tego gościa mam dość mizerne zdanie). W kontekście potwierdzonej już tak naprawdę ingerencji Rosji w wybory prezydenckie w USA nie brzmi to zbyt dobrze. W ogóle widać wiele podobieństw w prowadzeniu polityki pomiędzy władzami PiS, a putinowską Rosją. Typowe przykłady to zaprzeczanie oczywistym faktom, tzw. “fabryki trolli”, czy ciągła narracja my - oni. W zeszłym roku miałem wątpliwą przyjemność odwiedzić Moskwę (sami Rosjanie mówią, że Moskwa jest najbardziej cywilizowanym miastem w Rosji) i bardzo, bardzo nie chciałbym, aby u nas było choć trochę podobnie (jeśli jakimś cudem pojawi się komentarz z prośbą o opisanie wrażeń z tej wizyty to z wywieszonym jęzorem napiszę notkę na ten temat). Wiecie co jest naprawdę ciekawe? Że pomimo tego całego patriotyczno narodowego zadęcia w 2005 roku, gdy PiS wygrało wybory po raz pierwszy (i szkoda, że nie ostatni) Jarosław Polskę zbaw (w skrócie Jarozbaw) nie potrafił nawet porządnie zaśpiewać hymnu. To właśnie wtedy powstała “Wolska” do której to Legiony Dąbrowskiego miały wg Kaczyńskiego udać się z Polski. Oprawę muzyczną już mu darujemy, bo w końcu nie każdy musi umieć śpiewać. 

Wreszcie nie podoba mi się sposób prowadzenia polityki przez tą pożal się Boże partię. Wieczne dzielenie “my” kontra “oni”. Zwróciliście może kiedyś uwagę w jaki sposób Kaczyński i jego poplecznicy formułują najdziksze swoje zarzuty? To nigdy nie są konkrety to zawsze jest coś w rodzaju “nie powiem dokładnie kto, ale wszyscy wiedzą, że to on nabroił”. Myślałem, że to raczej kwestia ostatnich -nie wiem - lat, może dekady, ale w podobny sposób próbował działać jeszcze w 1993 roku (ostatnie dwa zdania w tym artykule). W mojej opinii takie antagonizowanie, napuszczanie jednych na drugich to przejaw nawet nie tyle cwaniactwa ile raczej niechęci do brudzenia sobie rąk, wyręczanie się pożytecznymi idiotami, którzy sami zrobią to co ich ukopany lider im każe.

Ostatni zarzut jaki mam wobec popleczników PiS to ich takie dziwne przywiązanie do niektórych wartości głoszonych przez kościół katolicki w Polsce. Przywiązanie to nigdy nie robiło na mnie wrażenia szczerego (zresztą cały kościół uważam za instytucję dość szemraną), ale zawsze było to wrażenie bardzo instrumentalnego traktowania tych wartości. Weźmy na przykład projekt ustawy zakazującej aborcji i zgłoszonej przez Ordo Luris (nie pamiętam już czy projekt ten zgłosiła sama organizacja, czy też po prostu jej sympatycy). Z początku PiSuary entuzjastycznie się o nim wypowiadały, a gdy się okazało, że słupki poparcia od tego im lecą to projekt uwalili. Szkoda, że dokładnie już nie pamiętam sytuacji, w której nasi kościółkowi PiSlamiści (wespół z niektórymi hierarchami KK w Polsce) objeżdżali papieża Franciszka. Chodziło chyba o migrantów z Afryki, czy konkretniej z Syrii, ale jako że nie znalazłem odpowiednich artykułów nie będę się upierał, że to była w 100% prawda. Co już najciekawsze w tym wszystkim - że najbardziej na świecie z tego całego kościółkowania wybrali sobie akurat jako duchowego przywódcę kogoś tak kontrowersyjnego i co tu nie mówić - wpływowego duchownego - Rydzyka. Chciałbym tutaj zaznaczyć, że nie boli mnie ostentacyjne przywiązanie do zasad KK, ale hipokryzja płynąca z tylko częściowego realizowania zasad swojej wiary. Zresztą - katolicy regularnie popierdalający co niedziela do kościoła to najbardziej w mojej opinii zakłamana i nieszczera grupa ludzi. Zamiast przykazania miłości bliźniego wolą raczej uprzykrzać życie każdemu, kto choć trochę nie pasuje do ich zakłamanej wizji. Nie wiem jak to jest u innych wyznań, ale mając porównanie z ateistami tym drugim wierzę bardziej.

Ostatni rzecz, to może nie tyle zarzut, co pewne spostrzeżenie. Może być ono w 100% błędne - w końcu to tylko wyciąganie wniosków, a nie fakty. Otóż na temat upodobań seksualnych Kaczyńskiego uparcie krąży pogłoska, iż jest on gejem. Jej źródła są różne, choć prawdopodobnie są za nie odpowiedzialni agenci SB (tak twierdzi chociażby ten artykuł), pojawiały się nawet pewne wzmianki co do tego kto mógłby nim być, choć nigdzie nie znalazłem nic konkretnego na ten temat w jakimś poważnym portalu (w kilku dziwnych i zdecydowanie niepoważnych coś już by się znalazło). Biedroń i Rabiej oficjalnie przyznali się do grania po stronie różowych, jeśli więc te plotki są prawdziwe to czego boi się Kaczyński? Czy to kolejny przejaw jego hipokryzji? Tego raczej z wiarygodnych źródeł nie będzie się nam dane dowiedzieć.

P.S. W napisaniu dzisiejszej notki pewien udział miała Wikipedia. Jakoś tak się stało, że wpłaciłem im dychę. Dziwne...

Wybrałem się do prywatnego szpitala, żebyście wy nie musieli

Odzywam się po przerwie. W sumie co się dzieje w kraju i za granicą to chyba wszyscy wiedzą, nie ma więc sensu tutaj kolejny raz tego przypo...